piątek, 30 grudnia 2011

Rozkosze nocy Sherrilyn Kenyon




Tytuł: Rozkosze nocy
Autor: S. Kenyon
Wydawnictwo: MAG
Seria: Mroczny Łowca tom 1
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 432



   Słuchajcie fani paranormali: wreszcie coś bez wampirów! No, prawie. Ale technicznie nie są oni wampirami, więc się liczy. Oto pierwsza część serii Mroczny łowca. Brzmi mrocznie. Już mi się podoba.
   Krótko o treści. Mroczni łowcy to wojownicy Artemidy, których dusze łkały z cierpienia w trakcie śmierci, zaś łaskawa bogini uczyniła ich nieśmiertelnymi i obdarzonymi paranormalnymi zdolnościami, by zabijali zdeprawowanych potomków Apolla – Daimony. Daimony, by utrzymać się przy życiu, wysysają krew i dusze z ludzi, za co Łowcy na nie polują. Łowcy nie mają dusz. Jest to zabezpieczenie przed Daimonami (nie masz duszy, to on nie może jej z ciebie wyssać). Jeśli tego zabezpieczenia by nie było… cóż, wyobraźcie sobie zdeprawowanego mordercę, który może władać wszystkimi żywiołami, używać telepatii i telekinezy, a w dodatku sam się leczyć. No właśnie.
   Sprawa tego konfliktu jest nieco bardziej zagmatwana, ale żeby w pełni ją objaśnić musiałabym przepisać tu połowę książki. Pozostańmy więc przy ogólnikach.
   Rozkosze nocy ukazują nam akcję od strony Kyriana, łowcy, starożytnego Greka i generała. Budzi się on w ciemnej piwnicy przykuty kajdankami do pięknej kobiety, Amandy. Zaś Desiderius (zły przeciwnik) pragnie go zabić. Daje mu dzień na ukrycie się. Zabawa będzie wtedy fajniejsza. Kyrian nie ma wyjścia. Nie chce narażać kobiety, więc przystępuje do zabawy.
   Na szczęście dla niego Amanda nie jest zwykłą dziewczyną. To czarodziejka, której moce jeszcze się nie skrystalizowały. Kyrian musi ją ukryć, żeby móc spokojnie zając się Desideriusem. Nie jest to jednak takie łatwe. Ten facet nie jest zwykłym Daimonem, posiada jakieś paranormalne zdolności, podobnie jak łowcy. Kyrian sporo się nagłowi jak go pokonać.
   Tymczasem Amanda wcale nie ma zamiaru siedzieć bezczynnie. Desiderius zagraża także jej rodzinie (ekscentrycznej, bo ekscentrycznej, ale rodzinie). Pomaga Kyrianowi, a jej stała obecność rozbudza w mężczyźnie uczucia, o których myślał, że już dawno je pogrzebał. Kiedy ukochana żona zdradza ciebie i kraj, też byś chciał zapomnieć o miłości. Jest to jednak bardzo silne uczucie i nie da się go powstrzymać siłą woli.
   Amanda oprócz Desideriusa musi jeszcze pokonać mur, który wzniósł wokół swojego serca Kyrian. Tysiące lat życia z uczuciem zdrady nie wpływa dobrze na zakładanie nowego związku. By udowodnić mu swoją miłość i pozyskać jego zaufanie będzie musiała zwrócić mu jego duszę, którą przy przemianie w Łowcę zabrała Artemida. Jest jednak haczyk, zawsze jest. Żeby to zrobić, będzie musiała go zabić.
   Tak pokrótce rysuje się treść tej części. Natrafiłam na tę książkę przypadkiem i nie miałam żadnych wcześniejszych założeń co do jej treści. Wiedziałam tylko, że to romans. Muszę przyznać, że Rozkosze nocy miło mnie zaskoczyły.
   Nie przepadam za wprowadzaniem mitologii do paranormali, jednak tu wyszło to nadspodziewanie dobrze. Bogowie greccy oczywiście są na głównym planie, ale przewijają się też bogowie rzymscy i nordyccy. Okazuje się również, że świat nie jest zamieszkany tylko przez ludzi, ale też przez inne rasy. Jedne koegzystują, inne niszczą. Jednak nic nie jest ani czarne ani białe. Autorka świetnie pokazała odcienie szarości. Okazuje się, że ktoś kto wydawał się zły i tak był opisywany, miał swoje powody by się takim stać. I też potrafi kochać oraz wybaczać tak samo jak zabijać i nienawidzić. Tym samym bohaterowie, całkowicie wywodzący się ze świata fantazji, wydają się niezwykle realistyczni.
   W powieści nie zabrakło również gorących scen erotycznych. I nie jest ich mało. Nie zakłócają jednak przebiegu akcji, a są dość sprytnie w nią wplecione.
   Przyznam też, że pewne elementy wydały mi się skądś znajome. I zerknęłam na książki J.R. Ward, których jeszcze tu nie recenzowałam. Niby fabuły inne, ale ogólny ich zarys jest w obu książkach bardzo podobny. Zauważyłam też analogię przy głównych męskich postaciach w każdym tomie. Ich charaktery ukształtowały się przez podobne przeżycia. Nawet jako bohaterowie kolejnych tomów pojawiają się w podobnej kolejności. Sama idea Bractwa Czarnego Sztyletu (Ward) jest bardzo bliska Mrocznym Łowcom. Chyba ktoś się tu kimś inspirował.
   Nie powiem jednak, że źle to wyszło. Obie serie bardzo mi się podobały. Szczególnym plusem jest ciągłość fabuły w kolejnych tomach. Nie są to pojedyncze historie o dwojgu ludziach, których ktoś tam ściga. Problematyka serii jest bardziej złożona. Ujawnianie drobnych faktów jeszcze bardziej rozbudza ciekawość czytelnika. Kiedy już czegoś się dowiaduje nowa informacja wyskakuje jak Filip z konopii, żeby zbić czytelnika z tropu i całkowicie zmienić jego wcześniejsze wnioski. Nie da się przewidzieć dalszej akcji.
   Rzecz na minus, której nie mogę pominąć. Kto projektował okładkę? Wygląda jak kolejna część sagi Kusziela. Absolutnie nie pasuje do treści książki. W dodatku jest brzydka. Myślę, że wydawnictwa, w których ofercie romanse są zaledwie ułamkiem, powinny się jeszcze wiele nauczyć jak je wydawać. 
   Sądzę, że każdy znajdzie w Rozkoszach nocy (angielski tytuł jest dużo lepszy – Fantazy lover i dużo lepiej pasuje do treści, ale cóż robić? Taka jest polityka wydawnictw w Polsce) coś dla siebie. Gorące sceny, poświęcenie dla ukochanego, dynamiczna akcja, niebezpieczne pościgi, krwawe starcia. Wszystko okraszone mnóstwem tajemnicy i niebezpieczeństwa. No i oczywiście wszędobylska miłość. W końcu to romans.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Gwiazdka miłości P. Jordan, L. Armstrong, D. Leclaire




Tytuł: Gwiazdka miłości
Autor: Penny Jordan, Lindsay Armstrong, Day Leclaire
Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 1998
Ilość stron: 320



   Święta to czas radości, zadumy i oczywiście miłości. Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała okoliczności i nie wstawiła recenzji książki z Bożym Narodzeniem w tle. Romanse z tą tematyką nawet nie wydają się gniotowate. To chyba ta atmosfera wszechobecnego wybaczania i szczęścia tak wpływa na moją ocenę. Przyjrzyjmy się zatem trzem opowiadaniom świątecznym

Penny Jordan Przepis na Boże Narodzenie
   Zemsta, oto główny składnik kłopotów. Nawet zasłużona, prowadzi zwykle do niemiłych konsekwencji. I tym razem nie było inaczej. Heaven (amerykanie nadają doprawdy dziwaczne imiona) została fałszywie oskarżona o uwiedzenie cudzego męża i wyrzucona z pracy. Teraz mści się na Haroldzie, byłym pracodawcy, który wykorzystał sytuację, by rozwieść się z żoną i zagarnąć część jej majątku. Jako, że jest doskonałą kucharką podszywa się pod panią Tiggywinkle i organizuje kolację biznesową dla Harolda. Przy okazji do deseru doda trochę płynnej parafiny. A trzeba wam wiedzieć, że Harold wprowadził się do nowego domu, gdzie robotnicy (ponieważ Harold nie zapłacił) nie podłączyli urządzeń sanitarnych. Będzie tłoczno do wychodka.
   Na owej kolacji był też były szwagier Harolda, Jon. Chce on znaleźć na niego jakiś haczyk, by odzyskać choć część pieniędzy siostry. Przy okazji ratuje Heaven, w której się kochał, przed zdemaskowaniem zabierając ją do swojego domu w Szkocji. Tam też muszą spędzić Święta ukrywając się przed Haroldem. Szkocja, śnieg, święta i przystojniak. Czego kobieta może chcieć więcej?

Lindsay Armstrong Świąteczne przysmaki
   Merryn przyjeżdża na święta do domu swojej przybranej rodziny. Jej przybrana matka dochodzi do siebie po przebytej operacji, dlatego Merryn wzięła dłuższy urlop w pracy, by się nią zająć. Ma też za zadanie przygotować świąteczny obiad dla całej rodziny. Niespodziewanie do domu przyjeżdża jeden z synów Soni – Brendan. Wysoki, przystojny ideał każdej nastolatki. Tylko, że Merryn nie jest już nastolatką. Nie powinna więc czuć tego dziwnego dreszczu. A jednak. Młodzieńcze zauroczenie bynajmniej nie zanikło. Okazuje się też, że Bren zaczyna dziwnie fascynować się Merryn. Nie potrafi jednak oddzielić jego małej siostry (przybranej) od dorosłej kobiety. Dopiero wypadek samochodowy otwiera mu oczy. Ale czy nie będzie wtedy za późno?

Day Leclaire Wypowiedz swoje życzenie
   Co roku Mathias Blackstone wystawia na aukcje kilka świątecznych życzeń. Jedno z nich kupiła Maddie. Była zdesperowana. Musi udowodnić przyszłym teściom i potencjalnemu narzeczonemu, że nadaje się na żonę. Ale jak ma to zrobić, skoro nie umie gotować? Ma jej w tym pomóc Joe Milano, mistrz kuchni, który jest winny Mathiasowi przysługę. Joe jest świątecznym życzeniem Maddie. I mylą się ci, którzy sądzą, że to z jego strony powstanie opór. Otóż nie! Widząc na swoim progu Maddie, Joe właśnie sobie uświadomił, że czas szalonej beztroski dobiegł końca, bo oto ujrzał swoją przyszłą żonę. Niestety kobieta ma już narzeczonego. I jest niezwykle uparta twierdząc, że kocha takiego sztywniaka. Jak ona może się tak oszukiwać? Przed sobą ma gorącokrwistego Włocha, a woli wymoczka, któremu musi udowadniać miłość? Na szczęście lekcje gotowania wydają się idealnym pretekstem, by rozpalić kobietę i pokazać jej, kto tu jest jej prawdziwym przeznaczeniem.

   Zawsze z przyjemnością czytam proste historie miłosne, szczególnie w tak radosnej otoczce. Od razu cieplej robi się na sercu, gdy na najbardziej ulubione święto w roku otrzymuje się upragniony prezent. W tym wypadku jest to miłość. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Nawet prostota i schematyzm tych opowiadań nie zepsują mi nastroju. Każdy ma czasami ochotę sobie powzdychać. A Boże Narodzenie to do tego najlepszy okres. A więc czytajcie przesiąkniętą atmosferą świąt oraz cukierkowym (albo z puszystym kremem) romantyzmem Gwiazdkę miłości (Banalny tytuł, wiem. Ale kogo to w tej chwili obchodzi?).

piątek, 23 grudnia 2011

Polowanie na prawdziwego mężczyznę Julie Kistler


Tytuł: Polowanie na prawdziwego mężczyznę
Autor: J. Kistler
Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 2000
Ilość stron: 154



   Drogie Panie, pora odwrócić role. Teraz to my staniemy się łowcami. Trzeba przejąć kontrolę i samemu znaleźć tego wymarzonego królewicza. A mają nam w tym pomóc rady czasopisma „Prawdziwy mężczyzna” (Nawiasem mówiąc, nazwa pasuje bardziej do magazynu dla panów, a nie kobiecego czytadła, ale cóż, może to wina tłumacza J ).
   Bohaterka książki, Mabel, to dziennikarka, która stara się o pracę we wspomnianym magazynie. Jednak by ją zdobyć, musi napisać artykuł o metamorfozie szarej myszki w wampa. I to ona ma być owej metamorfozie poddana. Ale to jeszcze nie koniec. W trakcie przemiany musi kierować się 50-cioma radami wymyślonymi przez kolegów po fachu („Panie i panienki, noście obcisłe sukienki; Przyzna to każdy mężczyzna: grunt to frywolna bielizna; Poszukaj nowej scenerii, by dodać randkom pikanterii”). W dodatku każdy etap transformacji musi też udokumentować. A pomoże jej w tym Trace Cameron, znany fotograf.  Oczywiście niesamowicie przystojny fotograf.
   Zaczynają razem pracować i od razu coś ich do siebie ciągnie. Odwiedzają salon piękności, potem butik znanej projektantki a następnie salon z bielizną. Wszędzie Mabel musi pozować do zdjęć. Ostatnia miejscówka jest szczególnie ciekawa. Nie ma to jak stanąć w kabaretkach i gorsecie założonym na odwrót przed mężczyzną, na którym próbuje się zrobić wrażenie. Wybuch śmiechu obu stron, gwarantowany. A jak wiadomo śmiech prowadzi do rozluźnienia. A rozluźnienie do… ale oni się powstrzymują.
   Mabel była typową szarą myszką. Trochę jednak autorka przesadziła w tej charakterystyce. Za bardzo skupiła się na stereotypowym wyglądzie, a nie na charakterze. Nie uwierzę, że każda kobieta w okularach to szara myszka. Wszystko sprowadza się nie do wyglądu, ale do usposobienia. Ten typ znamionuje chorobliwa nieśmiałość i brak pewności siebie. A kobieta, która w minispódniczce i pończochach wybiera się sama na podryw do baru, nie jest nieśmiała. Nie uwierzę też, że nagła zmiana wyglądu odmienia też drastycznie charakter. Nie ważne przed jakim lustrem stanie anorektyczka i tak powie, że jest gruba. Może to i rażące porównanie, jednak kobieta, która nie uważa się za atrakcyjną, nadal będzie miała takie zdanie o sobie nawet, gdy ubiorą ją w jedwabną suknię. Ale odpowiednio komplementowana przez przystojnego mężczyznę, może nabrać pewności siebie. I nasza bohaterka trochę jej nabiera (chociaż już i tak dużo jej miała).
   Szkoda, że w książce poznajemy tylko kilka ze wspomnianych 50-ciu porad. Każdy rozdział rozpoczyna się wskazówką pasującą do jego treści. Przyznam, że bywa to nawet zabawne. Jednak chciałabym zobaczyć pozostałe rady. Jestem ciekawa czy byłyby równie absurdalne, stereotypowe i częściowo pomocne, jak te, które poznajemy w książce.
   Wreszcie ktoś napisał romans, w którym czarno na białym napisano, że wygląd nie ma znaczenia. Bohater kocha naszą Mabel jeszcze przed jej metamorfozą. To właśnie naturalność tak go ujęła. Długie paznokcie, które mają kojarzyć się z namiętnym seksem? Przecież kobieta nie może w nich nic zrobić. Ochrypły głos w rozmowach telefonicznych? Każdy facet pomyśli, że jesteś chora. Kabaretki? Nogi wyglądają jak wędzone udźce. Oto wnioski naszego mężczyzny.
   Po co się męczyć, skoro można znaleźć kogoś, kto pokocha nas w powyciąganym dresie? Oczywiście nie przesadzajmy. Nikt nie zainteresuje się niezadbaną kobietą. Ale czasami można ubrać się w coś wygodnego, a nie katującego nasze ciało. Drogie Panie, jest nadzieja. Prawdziwy mężczyzna będzie nas kochał, nawet wtedy, gdy ubierzemy się w zgrzebny worek i kiedy twarze pokryją nam zmarszczki.


   Chciałabym też złożyć Wam już dziś najlepsze życzenia z okazji zbliżających świąt Bożego Narodzenia. Niech będą one radosne, ciepłe i rodzinne. Życzę Wam szczęścia, pomyślności i mnóstwa prezentów. Studentom, sesji bez poprawek. Uczniom, długich ferii. Pracującym, podwyżek i skrócenia dnia pracy. Tym, którzy nie zaliczają się do żadnej z tych grup życzę więcej miłości i zastrzyku finansowego. Miłość i pieniądze zawsze są na czasie :)
   Niech nadchodzący Nowy Rok przyniesie Wam same sukcesy w życiu zawodowym i prywatnym. Niech będzie jeszcze lepszy niż poprzedni. 


Niedawno zauważyłam ciekawą blogową zabawę. Na Polski grunt wprowadziła ją Lirael. Poniższy tekst należy uzupełnić tytułami książek przeczytanych w tym roku. Tytuły można odmieniać przez przypadki. 


Oto tekst do uzupełnienia

Mój dzień w książkach
Zaczęłam dzień (z)_________.
W drodze do pracy zobaczyłam________
i przeszłam obok_______,
żeby uniknąć_________,
ale oczywiście zatrzymałam się przy________.
W biurze szef powiedział:___________.
I zlecił mi zbadanie___________.
W czasie obiadu z __________
zauważyłam__________
pod_________.
Potem wróciłam do swojego biurka_________.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam________
ponieważ mam____________.
Przygotowując się do snu, wzięłam_____
i uczyłam się_________,
zanim powiedziałam dobranoc ________.

A oto moja opowieść:

Zaczęłam dzień Całując grzech
W drodze do pracy zobaczyłam Panią Shaladoru
i przeszłam obok Marzyciela,
żeby uniknąć Pani Bovary,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Mr Perfekcie.
W biurze szef powiedział: Zbudź się, kochanie.
I zlecił mi zbadanie Smaku życia.
W czasie obiadu z Córką Tuśki
zauważyłam Bezduszną
Potem wróciłam do swojego biurka za milion dolarów
Następnie, w drodze do domu, kupiłam Portret w bieli
ponieważ mam Ślubny kontrakt.
Przygotowując się do snu, wzięłam Miłosne przysięgi
zanim powiedziałam "dobranoc" wampirowi z sąsiedztwa.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Zmierzch i jego parodie




Tytuł: Zmierzch
Autor: S. Meyer
Seria: Zmierzch tom 1
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 416



   W wielu recenzjach nawiązywałam do książki Stephanie Meyer. Zapewne wielu z was ją czytało lub przynajmniej kojarzy. Postanowiłam jednak przybliżyć ją tym, którzy mogli jeszcze nie mieć z nią do czynienia oraz przypomnieć tym, którzy ją znają.
   Była to pierwsza książka z gatunku paranormal romance, z którą się zetknęłam. Najpierw jednak widziałam film, który zachęcił mnie do przeczytania tej historii. I powiem, że powieść parę lat temu bardzo mi się podobała. Zostałam wierną fanką Edwarda, a po przeczytaniu kolejnych części, także Jacoba – im więcej miałam lat, tym wskazówka wielbicielomierza przechylała się w stronę tego drugiego. Teraz mój stosunek do niej jest raczej sentymentalny.
   Zmierzch to pierwsza książka sagi o tym samym tytule. Reklamowany był (i jest) jako megabestseller. Hasła reklamowe piszą, że to „magiczna opowieść o zakazanej miłości wampira i nastolatki”. Tyle w tym zachwytu, że trochę mnie mdli. Bella Swan zmienia szkołę. W nowej placówce poznaje chłopaka, Edwarda, który jest bardzo tajemniczy, skryty i niesłychanie pociągający. W końcu okazuje się, że Edward i cała jego rodzina to wampiry. Ale te dobre wampiry, gdyż oni piją krew wyłącznie zwierząt. Młodzi zakochują się w sobie, jednak Edward stara się odsunąć od siebie Bellę, gdyż obawia się, że może ją skrzywdzić. W końcu inny wampir obrał sobie jego ukochaną za cel i muszą ją wywieźć z miasta w celu ochrony. Oczywiście James ją dopada, jest bójka i zagrożenie śmiercią. Na szczęście wszystko dobrze się kończy. Streszczenie spłyca specjalnie fabułę książki, by nie pozbawić was ciekawszych smaczków z powieści. Wszystkie one krążą głównie wokół pary bohaterów i ich miłości, ale pojawia się też kilka innych momentów, które wyróżniają tę powieść na tle innych.
   Nie twierdzę, że Zmierzch to literatura wysokich lotów. Jednak jak na romans jest wyjątkowo nowatorska. Mamy tu do czynienia z motywem wampirów ujętym zupełnie inaczej niż dotychczas. Od tej książki właściwie zaczęła się moda na dobrych wampirzych bohaterów. Mit Draculi odwrócono o 180 stopni. Podobnie zrobiono z innymi „potworami”. Większość tego typu elementów to czysta fikcja i całkowity wymysł autorki. Ale pasują do charakteru powieści.
   Wkurzająca jest postać Belli. Większość krytyków określało ją przymiotnikiem „pretensjonalna”. Ja dodam, że jest ona zbyt dojrzała jak na swój wiek. Edward może być, w końcu ma ponad sto lat. Ale ona? Który człowiek w wieku 17 lat, wie co chce w życiu robić?
   Książka przemyca też pewne treści, które rodzicom nastolatków bardzo się spodobają. Mianowicie rozsądne podejście do spraw seksu i poczekanie z inicjacją.
   Ogólnie Zmierzch jest dobry, ale jak dla mnie już nie rewelacyjny. Przynajmniej nie po tylu latach od przeczytania. Zawiera w sobie pewne elementy niedorzeczności, które nawet w romansie paranormalnym są nie do końca akceptowalne.
   Fenomen Zmierzchu wywołał falę szalonego zachwytu i wyraźnej niechęci. Ta pierwsza dotyczy młodych dziewcząt, które z wielbicielek stały się szalonymi fankami. Ta druga dotyczy całej reszty ludzi (szczególnie zazdrosnych mężczyzn ;) ), którzy radzą sobie z tym zjawiskiem za pomocą humoru. W internecie zaczęły pojawiać się parodie.
   Cóż można o nich napisać? Większość nie jest robiona przez profesjonalistów. Jednak w końcu i profesjonaliści postanowili zarobić na fenomenie i wyprodukowali parę parodii.
   Najgorszą możliwą, którą ktokolwiek odważył się wydać jest Zmrok napisany przez środowisko uniwersytetu Harvard pod pseudonimem Harvard Lampoon (lampoon to po angielsku paszkwil). Szkoda słów. Książka reklamowana jako fenomenalna parodia okazała się totalnym gniotem. Zamiast śmieszna jest żałosna. Szkoda na nią waszych pieniędzy. Jedyne co w niej dobre to okładka. Ta udała się wydawcy.
   Dużo lepszy jest film z zeszłego roku Wampiry i świry. Jest to komedia na miarę Poznaj moich spartan i American pie. Śmieszna, ale w tym rubasznym i infantylnym sensie. Parodiuje trzy pierwsze ekranizacje sagi Stephenie Meyer. Obejrzyjcie trailer, w nim znajdują się wszystkie najlepsze momenty tego filmu. 


   Najlepszą robotę wykonała grupa Hillywood. W krótkich 10-minutowych odcinkach sparodiowali dotąd trzy części filmu i zrobili to najlepiej ze wszystkich. Parodię budują w formie teledysku do odpowiednio dobranej do fabuły Zmierzchu piosenki. Subtelnie wyśmiewają absurdy książek/filmów nie dochodząc przy tym do granicy niesmaku. Nie ma co o nich pisać. Ich trzeba zobaczyć.


Za inspirację do napisania tego posta dziękuję mojej przyjaciółce, Majce :)

piątek, 16 grudnia 2011

Śnieżyca Sharon Sala





Tytuł: Śnieżyca
Autor: S. Sala
Wydawnictwo: Mira-Harlequin
Rok wydania: 2002
Ilość stron: 384



   Każdy wzdrygnąłby się, gdyby przeczytał słowa: „Będziesz cierpiała za grzech”. W końcu któż z nas nie zgrzeszył choć raz? A nie jest to list od organizacji katolickiej. Mnie serce stanęłoby ze strachu. Nic więc dziwnego, że Caitlin – bohaterka książki - się przeraziła. A podobnych listów dostała już dwadzieścia.
   Caitlin Bennet jest pisarką thrillerów. Trzeba dodać, że świetnych. I jak każda osoba publiczna ma też wrogów. Ten konkretny dręczy ją nienawistnymi anonimami. W końcu jednak wysyłanie anonimów mu nie wystarcza. Caitlin zostaje pchnięta na przejściu dla pieszych wprost pod koła ciężarówki. Dreszcz mnie przeszedł, gdy czytałam fragment o zobaczeniu swojego odbicia w zderzaku.
Kobieta ląduje w szpitalu. Jej najlepszy przyjaciel i zarazem wydawca postanawia zapewnić jej ochronę. Nie ufa jednak nikomu poza swojemu przyrodniemu bratu – Connorowi „Macowi” McKee (ci Szkoci mają coś w sobie). Jest jednak jeden problem. Najbliżsi sercu Aarona nie przepadają za sobą. Na szczęście Mac słysząc o ciężkim stanie Caitlin postanawia zrezygnować z długo obiecywanego sobie urlopu i przylatuje, by się nią zająć.
   Kobieta nie jest szczęśliwa, że go widzi. Ale okazuje się, że obecność Maca jest niezbędna. Gdyby nie czuwał przy jej łóżku, już pierwszej nocy w szpitalu psychopata dokończyłby swoją robotę. Dlatego też Mac nie poddaje się i wprowadza się na jakiś czas do apartamentu Caitlin. Nic tak nie zbliża do siebie ludzi, jak próba morderstwa i konieczność wspólnego zamieszkania.
   W międzyczasie w mieście popełniane są brutalne morderstwa. Ktoś gwałci kobiety, podrzyna im gardła i, żeby jeszcze było mało, tnie ich twarze na kształt litery x. Czytelnik sporo dowiaduje się o sposobie działania mordercy, gdyż co kilka rozdziałów można przeczytać o zdarzeniach z jego punktu widzenia. Jest to zabieg, za którym nie przepadam, jednak w Śnieżycy wypadł nad wyraz dobrze. Czytelnik ma wgląd w pokręconą i jednocześnie dziwnie uporządkowaną psychikę mordercy. Właściwie wszyscy psychopaci, których długo lub w ogóle nie udało się złapać, byli niesłychanie logiczni i cierpliwi. Buddy’emu cierpliwość powoli się kończy. Nie straszy już tylko samej Caitlin, ale również podkłada bombę pod wydawnictwo, które wydaje jej książki. Aaron zostaje ranny, a wspólny niepokój o niego zbliża do siebie Caitlin i Maca.
   W końcu również i policja zainteresowała się prześladowaniem kobiety. Dwóch funkcjonariuszy odwiedza ją w apartamencie. Przystojny mundurowy – Neil – podrywa nawet naszą bohaterkę, co doprowadza do szału Connora. W końcu nasi bohaterowie muszą udać się na posterunek, by uzupełnić zeznania. Tam natykają się na pokój, w którym inni policjanci próbują rozwiązać sprawę grasującego po mieście seryjnego mordercy. Na tablicy wiszą zdjęcia zamordowanych kobiet. Kobiet, które są łudząco podobne do Caitlin. Kiedy funkcjonariusze mają już punkt zaczepienia rozpoczyna się poszukiwanie sprawcy. Jednak, gdy wreszcie jego tożsamość zostaje odkryta okazuje się, że Caitlin jest już w jego rękach.
   Pierwsza lektura tej książki przyniosła mi mnóstwo przyjemności. Oczywiście nie chodzi tu o czytanie o brutalnych morderstwach, ale o zagadkę, której nie da się samodzielnie rozwiązać, dopóki narrator nam czegoś nie zdradzi. Do samego końca nie wiadomo kto w rzeczywistości był mordercą. Jego tożsamość była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nigdy bym się tego nie spodziewała.
   W Śnieżycy mamy również miłość. Cóż mogę powiedzieć? Sytuacje, w których bohaterowie na początku się nie znoszą, to moje ulubione rozpoczęcia romansów. W fabule nie braknie wtedy ciętych wypowiedzi i złośliwych ripost, a miłość, która się rodzi jest poprzedzona intensywnymi zalotami. Temperamenty bohaterów ścierają się ze sobą krzesząc iskry.
   Nie wspominając już o samej postaci Maca. Nic nie poradzę, że mam wyjątkowo bujną wyobraźnię. Zaś plastyczne opisy jego wyglądu pomagają mi wyobrazić go sobie jeszcze lepiej. Właściciel firmy ochroniarskiej, muskularny, wysoki. W dodatku inteligentny i opiekuńczy. Ma nawet poczucie humoru. Po prostu ideał. Na szczęście dla książki ma też wady. Jest wyjątkowo porywczy i arogancki w negatywny sposób. Jednak nawet tacy faceci dają się złapać. A kobieta pokroju Caitlin fantastycznie sobie z nim poradzi. Jest przecież samodzielną, niezależną i silną kobietą. Momentami nieco irytującą (chodzi mi o reakcje czytelnika), ale da się ją lubić.
   Był jeden fragment, który wydał mi się wciśnięty na siłę. Kiedy to Caitlin czeka w poczekalni na wiadomość o stanie zdrowia Aarona i widzi małą dziewczynkę, która ze złością koloruje obrazek czarną kredką. Caitlin pomaga jej w kolorowaniu nieustępliwie żądając innych kolorów. Potem dowiaduje się, że mała była świadkiem brutalnej napaści na swoją matkę, która umiera w szpitalu. Jest to bardzo wzruszająca scena, jednak autorka opisała ją w taki sposób, że wydała mi się zbędna w całej fabule. Jakby Sala chciała na siłę zrobić z Caitlin kobietę oddaną innym ludziom, współczującą, a w dodatku doskonale nadającą się na matkę. Chyba trochę jednak przesadziła.
   Poza tym drobnym zgrzytem, cała książka jest warta przeczytania. Nie jest to może kryminał na miarę Christi, ale nie stracicie przy nim czasu. W dodatku historia miłosna nie stanowi w tym wypadku osi centralnej, ale jest miłym dodatkiem scalającym fabułę.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Królowa ciemności Anne Bishop




Tytuł: Królowa ciemności
Autor: A. Bishop
Wydawnictwo: Initium
Seria: Czarne kamienie tom 3
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 416



   Może was zastanawiać dlaczego trylogię fantastyczną recenzuję na blogu o romansach. Więc wyjaśniam. Po pierwsze uwielbiam tę serię, po drugie to mój blog i mogę robić co chcę, po trzecie w tej części mamy duuuuużo romansu. A żeby dotrzeć to części miłosnej trzeba było przebrnąć przez poprzednie tomy, które dążyły do opisywanej teraz historii. Bez poprzednich nie wiedzielibyście o czym jest ta. W sumie bez poprzednich tej by nie było. Byłaby to wielka szkoda, gdyż Królowa jest zdecydowanie genialna.
   Akcja rozpoczyna się kilka lat po Księżniczce cieni. Myślałby kto, że Dorothea po tylu latach i niezliczonych porażkach przestanie wreszcie knuć. Ale nie! Każde swoje niepowodzenie stara się wykorzystać na swoją korzyść (zawzięła się i już). Tym razem odgrywa mistrzowską farsę i oszukuje królowe Terreille, że Wilki Lord manipuluje Jaenelle, by przejąć władzę nad wszystkimi krainami. A przecież nie można dopuścić, żeby wcielenie zła zapanowało nad ich szczęśliwą krainą. Szykuje się wojna z Kaeleer.
   Tymczasem Alexandra, babka Jaenelle dowiaduje się, że jej druga wnuczka – Wilhelmina, opuściła Terreille i udała się przez Wrota do Kaeleer. Dorothea namawia ją, by Alexandra pojechała odzyskać swoje wnuczki i tym samym zapobiegła planom Wielkiego Lorda. Kobiety nie trzeba długo przekonywać. Jest przekonana o swojej racji i nie chce dopuścić do siebie myśli, że to jej ślepota przy sprawie z Braywood doprowadziła do nieszczęścia Jaenelle. Jednocześnie jest zbyt uparta i dumna, by przyznać się do złego zarządzania terytorium.
   Za to w Mały Terreille trwa właśnie targ służby. Wszyscy, którzy chcą zamieszkać w Kaeleer muszą odsłużyć kontrakt na jednym z dworów, by przyzwyczaić się do panujących na tym terytorium innych obyczajów. Lucivar poszukuje kogoś, kogo mógłby sprowadzić. Oprócz kilku starych znajomych Eyrenów, natyka się na Daemona, który wreszcie opuścił Wykrzywione Królestwo (zajęło mu to tylko kilka lat). Obaj nie wiedzą ile mieli szczęścia. Przekupieni przez Dorotheę urzędnicy skutecznie chcieli zapobiec dostaniu się Sadiego do Kaeleer. Yaslana odnajduje również Surreal i Wilhelminę. Już nigdy nie będzie tak spokojnie jak do tej pory.
   Cały tom Królowej ciemności można podzielić na dwie części. Pierwsza kręci się wokół Daemona i Jaenelle i ich nowoodkrytej miłości. Ich podchody bywają równie zabawne, co irytujące. Widzimy też zmagania całej świty z oswojeniem się z nowymi obyczajami. Surreal spotyka przystojnego Falonara. Wilhelmina staje się odważniejsza. A Lucivar stara się poskromić swojego małego syna, istne diabelskie wcielenie. Już samo jego imię powinno coś wam powiedzieć – Daemonar.
   Ten sielski nastrój zostaje jednak zburzony przez przybycie Alexandry. Wraz z nią do pałacu dostają się zawiłe intrygi Dorothei. Efektem będzie śmierć i zniszczenie, a także nieposkromiony gniew Królowej. Wielki Lord wiedział co mówi, kiedy ostrzegał, żeby nie mówić wszystkiego Jaenelle. Królowa ciemności, co najmniej sześć razy potężniejsza niż Saetan i Daemon razem wzięci (obaj noszą czarne kamienie, przypominam), uwolniła swoją moc, by wymierzyć sprawiedliwość.
   Druga część książki jest dużo bardziej mroczna. Rozpoczynają się przygotowania do wojny Kaeleer z Terreille. Jaenelle znalazła sposób, by uchronić swoich najbliższych, ale będzie musiała coś poświęcić. Jej plan może jednak nie wypalić. Rodzina Lucivara została porwana (zgadnijcie kto maczał w tym palce? Tak! Hekatah i Dorothea), on sam poleciał im na pomoc i również został pojmany. Saetan, który chciał wyrwać swego syna z łapsk wrogów też. I nagle do obozu, gdzie więźniowie są przetrzymywani, wkracza Daemon. A właściwie jego drugie wcielenie – Sadysta. Po jego złowieszczych wyczynach nikt już nie pamięta przepowiedni Karli: „Przyjaciel zostanie wrogiem, by pozostać przyjacielem”, a powinni.
   Czytając ostatni tom trylogii Czarnych kamieni (początkowo tak zakładała autorka, ale zaraz po jej sukcesie seria rozrosła się do, na razie, dziewięciu tomów) nie mogłam się od niego oderwać. Akcja zdecydowanie nabrała tempa. Zaczyna się etap konfrontacji i ostatecznego rozstrzygnięcia. Jest mrocznie i tajemniczo, a do tego brutalnie. Na szczęście wszystkie te elementy umiejętnie przetykane są fragmentami zabawnymi.
   Oprócz scen brutalnych będziemy świadkami oswajania się Daemona z krewniakami, irytujących zachowań Karli oraz ognistych schadzek z Falonarem. Wszystko to przetykane fantastycznym humorem.
   Nareszcie wyjaśnia się wiele wątków. Niestety nie wszystkie. W książce nagle dowiadujemy się, że na przykład Lucivar ma żonę. Ale skąd ona się wzięła i jak się poznali, nie jest powiedziane. Ja wiem, co się stało, ale wy będziecie musieli przeczytać tom czwarty Serce Kaeleer.
   W tomie trzecim wreszcie i czytelnik ma szansę wrosnąć w nową rzeczywistość. Razem z bohaterami poznaje prawa rządzące Kaeleer. Musi przystosowywać się, zawierać kompromisy, a czasami kapitulować.
Wszystkie postacie są tak barwne, żywe i różnorodne, że nie da ich się krótko opisać. Każdy z bohaterów ma indywidualny charakter i da się to wyczytać z książki. Wiele razy czytałam powieści, w których bohaterowie byli w ten sposób opisywani, ale ich kreacja ciągle była taka sama. Nie mieli swojej własnej tożsamości książkowej. Ale w Królowej ciemności nic takiego nie zauważyłam. Nawet postacie drugoplanowe są niepowtarzalne i nie do podrobienia.
   Książka jest tak wypchana wiadomościami, że czasami ma się wrażenie, że głowa wybuchnie od nadmiaru informacji, ale zaraz zjawia się ktoś kto wszystko ładnie nam wyjaśni. Dzięki temu czytelnik może spokojnie wczuć się w ten świat z pełnym wrażeniem zaspokojenia.
   Czytając Królową przeżyjecie istne katharsis. Nie dość, że główni bohaterowie wreszcie się zeszli i aż wylewa się z nich nadmiar miłości, to nadchodząca wojna spowoduje liczne straty. Przez ostatnie dwieście stron będziecie wylewać morze łez. Wielokrotnie opadnie wam szczęka na skutek opisywanych zdarzeń. Niejeden raz skrzywicie się ze zgrozy i obrzydzenia. Myślę, że miłośnicy romansu oraz wielbiciele horroru znajdą w tej książce pasujące do ich upodobań fragmenty.
   Może się wydawać, że mimo wartkiej akcji tematyka tego tomu będzie nudna i monotonna. W końcu ile można czytać o miłości i wojnie? Nic bardziej mylnego. W każdym rozdziale dowiadujemy się czegoś nowego o bohaterach, o Kaeleer i o mającej nadejść wojnie. Gdy już wsiąkniecie w ten fantastyczny świat nic nie oderwie was od książki.

piątek, 9 grudnia 2011

Angielka Julie Garwood




Tytuł: Angielka
Autor: J. Garwood
Wydawnictwo: Da Capo
Rok wydania: 1995
Ilość stron: 446



   Nie potrzeba daty w prawym górnym rogu, żeby domyślić się okresu, w którym dzieje się akcja. Biskup Hallwick przedstawia hierarchię istot w niebie i na ziemi. Mamy archanioła Gabriela, potem pozostałych aniołów, apostołów, proroków, cudotwórców i pozostałych świętych. Na ziemi najmilsi Bogu są mężczyźni, z papieżem na czele. Dalej mamy kardynałów, władców państw, mężczyzn żonatych, a za nimi bezżennych. Ci ostatni mają taką samą pozycję jak kupcy i urzędnicy, ale wyższą niż chłopi. A dalej mamy zwierzęta, poczynając od najbardziej wiernego człowiekowi psa, a kończąc na tępych wołach. I to już cała hierarchia. Ach, nie. Pozostały jeszcze kobiety. Czy już się domyślacie co to za epoka? Tak. Średniowiecze. A konkretnie rok 1200. Zaś wyłożeniem hierarchii Boga lub Kościoła (wg biskupa to jedno i to samo) rozpoczyna się powieść Julie Garwood.
   Bohaterkę książki poznajemy sześć lat później. Lady Johanna dowiaduje się, że jej mąż nie żyje. Kobieta jest w szoku. Na początku nie chciała w to wierzyć. Ksiądz, który przyniósł jej tę wiadomość uznał, że lepiej zostawić ją samą. Johanna zakryła twarz rękoma i zaczęła szeptać modlitwę do Boga: „Dzięki Ci”. Chyba jej małżonek nie był zbyt kochający.
   Dalsza akcja rozgrywa się kolejny rok później. Johanna przybywa w Szkockie góry, by poznać mężczyznę, którego ma poślubić. Nowy mąż ma zapewnić jej bezpieczeństwo. Przy okazji nie będzie już musiała płacić podatku od wdowieństwa królowi Janowi. Za to Szkot w ramach posagu wreszcie odzyska ziemię należącą do jego klanu, którą zagarnął król.
   Ich pierwsze spotkanie nie jest do końca obiecujące. MacBain jest młody, duży, silny i przystojny. Wszystkie te cechy Johanna uważa za niedopuszczalne u przyszłego małżonka. Jednak w końcu udaje mu się ją przekonać by go poślubiła. Wystarczyło zdanie: „Ja nie gryzę”.
   Po pełnej przeszkód ceremonii ślubnej, wreszcie zostali połączeni świętym węzłem małżeńskim. Teraz trzeba tylko wzajemnie się dostosować. A nie jest to łatwe. Johanna, z racji doświadczeń z poprzedniego związku, jest nieufna i strachliwa. Gabriel nie jest znany z cierpliwości, ale coś w tej kobiecie go ujęło. Pragnie opiekować się nią i ją chronić.
   Oprócz „docierania się” małżonków, Johanna musi być przygotowana na niecodzienną sytuację w klanie. Otóż składa się on z dwóch połączonych klanów. Każdy z nich chce zachować swoją odrębność. Tak więc różnią się strojem, zwyczajami i zakresem obowiązków. Nic nie chcą robić wspólnie. A Johanna musi męczyć się ze zmianą tartanu na taki z kolorystyką drugiego klanu co drugi dzień. Ileż w tym zamieszania. A robi się jeszcze ciekawiej, kiedy Johanna myli dni i nosi jeden tartan dwa razy pod rząd. Nikt nie jest w stanie zaradzić jej „roztargnieniu”. I nikt też nie zwróci jej uwagi przez wzgląd na jej wrażliwość.
   Jednak lady MacBain nie jest taka słaba za jaką ją mają. Potrzebowała tylko czasu, by poczuć się bezpieczną i rozkwitnąć. Już nie boi się krzyczeć na męża, gdy ten zachowuje się prostacko (w końcu przyjeżdża jej matka i wszystko musi być idealne). Twardą ręką zaczyna rządzić w zamku. Pokonuje też watahę wilków, gdy te napadają na nią podczas przejażdżki.
   Jedyne co budzi jej obawę to sam król Jan. Władca wie, że Johanna zna jakąś prawdę o nim, a wyjawiając ją może podrzucić brakujący argument dla buntujących się baronów. Jan czuje się zagrożony. To dlatego zgodził się na jej małżeństwo. Im dalej kobieta będzie od Anglii, tym lepiej dla niego. Jednak możni przeciwni królowi ciągle jej szukają. Mimo, że Gabriel nie zna powodów niechęci żony do króla, dzielnie chroni ją przed natrętami.  
   Myślałby kto, że historia chyli się ku końcowi. Johanna wreszcie pokazała swoją siłę. Zaprowadziła porządek ostatecznie łącząc oba klany. Swoją odwagą zasłużyła na szacunek swoich poddanych oraz na stanowisko żony lairda. A także stała się mistrzynią w ówczesny odpowiednik golfa. Co najważniejsze wreszcie odnalazła spełnienie w miłości. Czy coś mogłoby to zepsuć…? Zmartwychwstanie byłego męża. W jaki sposób MacBainowie rozwiązali ten problem możecie przeczytać w książce.
   W Angielce nie znajdziecie wyłącznie opisów codziennego życia klanu. Choć jest to ciekawe dla czytelnika, który wcześniej nie miał okazji zapoznać się z historią Szkocji i wyglądem tego regionu. Przygotujcie się na sporą porcję zabawnych dialogów i sytuacji. Sprzeczki naszych zakochanych, „pomyłki” Johanny przy noszeniu tartanu oraz sposoby zdobywania pożywienia przez klan. To tylko kilka z wielu ciekawych zdarzeń, które rozbawią was do łez. Oprócz tego każda z postaci dostarczy wam jakiś innych wrażeń. Autorka świetnie ich zróżnicowała i na szczęście nie skupiła się wyłącznie na głównej parze. Najbardziej jednak podobało mi się to, że w powieści wyeksponowano Johannę i jej dążenie do odzyskania siebie. Pokrzepiające było czytanie o tym, że wreszcie poczuła się bezpieczna i może zachowywać się swobodnie, zgodnie z własnym charakterem.
    Wiemy, że średniowiecze to nie tylko brak higieny, ciemnota umysłowa i skrajna religijność. Był to okres rozwoju sztuk i literatury. Duży nacisk kładziono na dworskie obyczaje, w tym na szeroko pojętą rycerskość. Romanse historyczne nie są bardzo wiarygodnym źródłem historycznym, ale o podstawach informują. Czytelnik może się przekonać jak żyli ludzie tamtego okresu. Oczywiście w tego typu literaturze jest to mocno wyidealizowane. Od tego jednak są romanse. Skądś przecież wziął się stereotyp rycerza w lśniącej zbroi na rączym rumaku, który wspina się po złotej linie do najwyższej komnaty w najwyższej wierzy. Tu rycerzem jest arogancki Szkot, który zawsze musi postawić na swoim. Gabriel to fantastyczney mężczyzna. Wysportowany, odważny, opiekuńczy i przystojny. Z pozoru wydaje się szorstki i niedostępny, ale wiadomo, że wewnątrz bije wrażliwe serce. Każda kobieta chciałaby do niego dotrzeć i je poruszyć. A która może się oprzeć, gdy tak wspaniały kąsek jest jeszcze uroczo opakowany w górę mięśni i ledwie przykrywający to kilt?
   Wśród romansów historycznych możecie wybierać właściwie (choć są wyjątki) tylko z dwóch okresów: regencja i średniowiecze. Sama nie wiem, który wolę bardziej. I w jednym i w drugim znajdują się interesujące elementy. Chociaż w każdym główny bohater jest zamkniętym w sobie arogantem, który traci głowę dla tej jednej jedynej. Tak więc czytajcie o szlachetnych rycerzach i arystokratycznych dżentelmenach. Może jakiś wyskoczy z książki i pojawi się w rzeczywistości. Raczej wątpię, że tacy mężczyźni istnieją naprawdę.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Niebo Montany Nora Roberts





Tytuł: Niebo Montany
Autor: N. Roberts
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 512



   „Śmierć Jacka Mercy’ego wcale nie zmieniła faktu, że był on sukinsynem”. Tak zaczyna się powieść Nory Roberts. Czego można spodziewać się po takim początku? Znając Norę na pewno możemy liczyć na wartką akcję i zabawne dialogi.
   Akcja powieści rozpoczyna się na pogrzebie owego sukinsyna. Jednak nie wszystko idzie tak gładko jak powinno. Otóż dwie jego córki spóźniają się na uroczystość. Właściwie to cud, że w ogóle się zjawiły. Jack Mercy nie był kochającym tatą. Właściwie był egoistą i arogantem. Wierzył, że jest niezniszczalny i nieomylny. Nic więc dziwnego, że nawet we własnej rodzinie nie był lubiany. Ale jego obiecujący testament skłoniłby do przyjazdu nawet największego wroga.
   Samolubny Jack ożenił się trzykrotnie (aż tak bardzo chciał mieć syna i spadkobiercę). Na nieszczęście dla niego urodziły mu się trzy córki. Z matkami dwóch pierwszych się rozwiódł, z ostatnią nie zdążył, gdyż zmarła przy porodzie. Tak więc Willa musiała zostać na ranczu, zaś Tess i Lily zostały ze swoimi matkami, co właściwie wyszło im tylko na dobre.
   Kobiety właściwie się nie znają. Nigdy nie miały możliwości przebywać razem, wiedziały tylko o swoim istnieniu. Jednak śmierć ojca sprowadziła wszystkie w jedno miejsce i pozwoliła im w końcu się poznać. Właściwie ta pozytywna część związana jest z nieprzyjemnymi wydarzeniami i zaskakującymi warunkami testamentu.
   Wszystkie trzy siostry mają mieszkać na ranczu przez okrągły rok. Nigdzie nie mogą wyjeżdżać na dłużej. Ranczo ma być prowadzone jak dotychczas. Jeśli spełnią warunki testamentu, każda z nich otrzyma jedną trzecią praw własności do majątku, co równa się jednej trzeciej z dwudziestu milionów dolarów. Niebagatelna sumka. Gdyby jednak któraś nie dotrzymała warunków, każda z nich otrzyma sto dolarów, a ranczo przejdzie na rzecz Ligi Ochrony Przyrody. Chyba nie muszę mówić, jaka była ich decyzja? Jest jeszcze jeden haczyk. Przez ten rok, Nate – prawnik i właściciel hodowli koni, oraz Ben – właściciel sąsiedniego rancza, mają kontrolować każdą decyzję Willi, jako że ona będzie ranczo prowadzić. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że Willa nie cierpi Bena. Powodem jest zapewne to, że Jack chciał oddać Benowi ziemię w zamian za to, że Ben ożeni się z Willą. Nikt nie lubi być traktowany jak jałówka.
   Poza tym problemem jest jeszcze kilka, przez które dziewczynom nie będzie łatwo żyć pod jednym dachem. Różnią się od siebie jak ogień i woda. Czeka je sporo kłótni, kłótni i kłótni.  Willa to chłopczyca. Jest najmłodsza z rodzeństwa. Całe życie próbowała udowodnić ojcu, że jest równie dobra jak syn i może go zastąpić. Jest świetna w tym co robi, jednak nigdy nie uzyskała jego akceptacji. Willa ma starszego przyrodniego brata. Z Adamem mają wspólną matkę, więc mężczyzna nie jest dzieckiem Jacka (muszę to podkreślić, gdyż było to istotne dla fabuły i stosunków między niektórymi bohaterami). Mężczyzna ma niezwykły talent do ujeżdżania koni. Charakteryzuje się też anielską cierpliwością, która pomaga mu w kontaktach zarówno ze zwierzętami, jak i z ludźmi. Przydała mu się szczególnie, gdy próbował nawiązać kontakt ze średnią z sióstr – Lily. To kobieta po przejściach. Była maltretowana przez byłego męża i nadal przed nim ucieka. Najstarsza – Tess – przyjechała z Hollywood, gdzie pisze scenariusze do filmów. Jest typową lalunią, która na wsi nie przetrwałaby tygodnia bez manicure. W dodatku bydło napawa ją wstrętem. Nie ma jednak wyjścia. Musi zostać na ranczu, jeśli chce otrzymać pieniądze. Na szczęście w pobliżu kręci się sporo przystojniaków w obcisłych dżinsach, którzy urozmaicą jej to przymusowe wygnanie. Najlepszym kandydatem jest Nate, który nie hoduje bydła. To chyba najważniejszy argument w tych okolicznościach.
    Jednak wykreowane trzy historie miłosne to tylko spoiwo dla prawdziwego wątku – kryminalnego. Ktoś zaczyna ćwiartować zwierzęta i straszyć mieszkańców rancza. W dodatku dochodzi do morderstwa na jednym z pracowników. A były mąż Lily nie zgłosił się na policji, co miał robić regularnie w ramach wyroku sądu. Czy będzie więcej ofiar? Jak Willa poradzi sobie z nawarstwiającymi się problemami? Wiadomo jakie będzie zakończenie. Czy ktoś czytał kiedyś romans, który nie zakończył się happy endem? Dlatego je lubię.
Powieść podzielona jest na cztery pory roku. Na początku obserwujemy jak dziewczyny próbują dopasować się do nowej rzeczywistości. Potem widzimy ich wspólne zmaganie ze strachem, co pomaga im się zjednoczyć. W międzyczasie każda z nich spotyka miłość i wreszcie ma odskocznię od przykrych zdarzeń.
   W związku z elementami romantycznymi czytelnik będzie mógł rozkoszować się trzema różnymi historiami. Kobieta po przejściach i mężczyzna, który ją uleczy, wamp i skromny chłopak oraz nieznoszący się sąsiedzi. Dialogi tej ostatniej pary rozbawią was do łez. Przypomnijcie sobie zabawę w podchody, bo mniej więcej tak wygląda historia ich romansu.
   Zawsze twierdziłam, że Roberts potrafi stworzyć niebanalne opowieści. I tym razem też się nie myliłam. Wątki miłosne były do przewidzenia, chociaż umieszczenie aż trzech w jednej książce sprawia, że stają się mniej schematyczne. Każda z tych historii żyje osobno, ale razem tworzą pewien obraz rzeczywistości. Nie wydają się sztuczne, a sprawiają, że czytelnik widzi ranczo Mercy z różnych punktów widzenia.
   Równie świetna jest tajemnica. Robert nie jest taka świetna jak Aghata Christy, gdyż w pewnym momencie książki można się domyślić kto jest mordercą (chociaż ten moment znajduje się bardzo blisko końca). Jednak fantastycznie prowadzi nas przez ten wątek. Równomiernie rozkłada napięcie, by w momencie kulminacyjnym zwalić czytelnika z nóg.  A w całej powieści jest kilka momentów, które nazwałabym małymi punktami kulminacyjnymi. Myślisz, że to już koniec, ale jednak nie. Wszystko zaczyna się od nowa. Czytelnik zaczyna odczuwać niepokój, podobnie jak bohaterowie. Autorka świetnie poprowadziła całą historię. Jednak chwyt z opisywaniem punktu widzenia mordercy nie do końca przypadł mi do gustu. Podkręca atmosferę, gdyż czytelnik wie, że to ktoś z otoczenia bohaterów, ale nie wie kto. Jednak mam wrażenie, że takie poprowadzenie fabuły za dużo zdradza.
   Oprócz wprowadzonych wątków można poczytać o życiu na ranczu. Nie wiem jak was, ale mnie zawsze to ciekawiło. Tamta rzeczywistość jest tak inna od tej naszej rolniczej. A opis niezwykłych krajobrazów Montany sprawia, że chciałabym tam pojechać. Nie mówię tylko o górach i wrzosowiskach, na których pasą się krowy. Widok przystojniaka w obcisłych dżinsach ujeżdżającego rączego rumaka wywołuje we mnie dreszczyk.
   Wiele razy pisałam, że Nora Roberts to moja ulubiona autorka, więc nie będę was zanudzać opiewaniem jej kunsztu literackiego. Napiszę tylko, że serdecznie polecam jej powieści. A dla tych, którzy nie są przekonani do jej książek, polecam ich ekranizacje. Może wydadzą się wam ciekawsze. W nich większy nacisk położono na wątek kryminalny. Oto fragment filmu Niebo Montany (byle czego, to chyba by nie filmowali):

piątek, 2 grudnia 2011

Wszystkie barwy Toskanii Julia James, India Grey, Diana Hamilton



Tytuł: Wszystkie barwy Toskanii
Autor: Julia James, India Grey, Diana Hamilton 
Wydawnictwo: Harlequin-Mira
Seria: Opowieści z pasją tom 4
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 432



   To zbiór trzech opowiadań, których akcja rozgrywa się we Włoszech. Jest to przedruk wydanych wcześniej osobno trzech popularnych Harlequinów z serii Światowe Życie. Oczywiście zmieniono też tytuły. Dzięki Bogu na lepsze, moim zdaniem. Niestety poza ładniejszym i bardziej „prestiżowym” wydaniem nadal są to jakościowo niskie czytadła. Nie twierdzę, że wszystkie „harlequiny” są złe. Ale też nigdy nie wolno spodziewać się wiele po książeczkach, które mają 150 stron w formacie 10,5x17cm.

Julia James Cena małżeństwa (Toskańska przygoda)
   Nie wiem co ze mną jest, ale historie tego typu wydają mi się romantyczne. Standardowa opowieść o bogatym mężczyźnie i biednej dziewczynie, którzy pobierają się z rozsądku. Kolejna współczesna historia o Kopciuszku. Magda jest sprzątaczką wychowującą samotnie rocznego synka. Rafael poznaje ją, gdy kobieta szoruje jego łazienkę i natychmiast proponuje jej małżeństwo. Musi ożenić się przed trzydziestką, żeby zdobyć pakiet kontrolny akcji rodzinnej firmy (ojciec go szantażuje), a poprzednia narzeczona się rozmyśliła. Oznajmił więc, że oświadczy się pierwszej napotkanej kobiecie. I bach! Poznał Magdę. Na początku dziewczyna nie daje się przekonać, ale 100 tys. funtów jest dobrym argumentem, szczególnie gdy ma się na utrzymaniu małe dziecko.
    Pobierają się i wyjeżdżają do Włoch. Rafael chce przedstawić żonę swojej rodzinie. Nie wspomniał tylko, że wybrał zaniedbaną i biedną kobietę, tylko po to, żeby zrobić ojcu na złość. W końcu tatuś wybrał już dla niego narzeczoną. Nie ma to jak dwóch upartych facetów w rodzinie. Biedna Magda została wrzucona w sam środek huraganu. Na szczęście Rafaela dosięgają wyrzuty sumienia. W ramach zadośćuczynienia zabiera żonę do salonu piękności. Efekt jest oszałamiający. Cóż powiedzieć? Faceta zatkało. Nic dziwnego, że postarał się szybko zaciągnąć ją do łóżka. Oboje porywa namiętna miłość. Zaczynają zachowywać się jak prawdziwi nowożeńcy. Jednak zbliża się czas wyjazdu z Włoch. Tym samy dobiega końca pierwsza część umowy. Od tego czasu mieli spędzać życie osobno. Ale przecież mieli też nie uprawiać seksu.
   Dzień przed upływem terminu i mającą zdecydować o losie ich związku rozmową przed Magdą zjawia się Lucia – narzeczona wybrana przez ojca. Twierdzi, że Enrico miał zawał, a dalsza obecność Magdy jeszcze bardziej pogorszy jego stan i zagrozi kruchej więzi jaka z tego powodu nawiązała się między ojcem a synem (muszę wspominać, że ojciec był wściekły, kiedy Rafael przedstawił mu Magdę?). Lucia daje Magdzie czek na 10 tys. euro, które rzekomo pochodziły od Rafaela. To koniec.
   Oczywiście kobieta kłamała, ale naiwna Magda (ciągle niepewna siebie i uczuć, które mógł żywić do niej taki atrakcyjny i bogaty mężczyzna) wraca do Anglii. Na szczęście z braku pieniędzy zrealizowała czek, a dzięki temu Rafael mógł ją odnaleźć. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
   Może i nie jest to opowiadanie najwyższej jakości, jednak mnie zawsze poruszała klasyczna historia o Kopciuszku. Tutaj jest ona nieco zmodyfikowana. Pojawia się przecież dziecko. A pokochanie nie swojego potomka nigdy nie jest proste. Było tu sporo sentymentalnych bzdur, tak niestety charakterystycznych dla harlequinów. Ale każdemu przyda się czasami tak polukrować.

India Grey Tajemnice domu mody (Wyprawa do Florencji)
   Jedno słowo, które określi to opowiadanie: niedorzeczne. Nic tam nie trzyma się rzeczywistości. Autorka wymyśla najdziwniejsze sposoby zetknięcia bohaterów i tłumaczenia ich motywów. Mamy Eve, której siostra Ellie przedawkowała narkotyki i zmarła. Jednak Eve uważa, że to nie był wypadek, a celowe zabójstwo, gdyż Ellie wiedziała dużo o przedsiębiorczości narkotykowej syna swojego pracodawcy, którym był słynny projektant Antonio Di Lazaro. Eve pomagając przyjaciółce (musi zastąpić ją we Włoszech jako dziennikarka) postanawia przy okazji zemścić się na Di Lazaro synu. A więc, bez żadnego doświadczenia, port-folio i referencji, ma tylko twarz taką samą jak siostra (bliźniaczki), udaje jej się wystąpić na wybiegu jednego z najsłynniejszych projektantów mody. Tak po prostu. A więc Top Model jednak kłamie. Każda z nas może iść na wybiegu, ot tak dla zachcianki. Wystarczy być tylko siostrą bliźniaczką zmarłej modelki. I nikt nie zapyta: ”A co ty tu robisz? Przecież nie żyjesz!”. To takie naturalne, że zmarli powstają z grobów i wracają do swoich prac, jak gdyby nigdy nic. Czyżbym przegapiła Sąd Ostateczny?
   Żeby nasza bohaterka opanowała nerwy koleżanka po fachu (modelka – można się pogubić w tych zawodach) radzi jej, by Eve wybrała sobie jedną osobę na widowni i na niej skupiła cały swój seksualizm, a wyjście okaże się sukcesem. Tak też robi. A za obiekt wybrała sobie Raphaela Di Lazaro (Tak. Tu też mamy Rafaela, ale przez „ph”. Chyba tylko to jedno imię autorki uznały za wystarczająco włoskie). Tylko, że dowiedziała się o tym dopiero po tym, gdy zaczęli się namiętnie całować na przyjęciu po pokazie. Okazuje się też, że słynny projektant ma dwóch synów: złego i dobrego. Eve oczywiście wpadła i zapałała nieokiełznaną namiętnością do tego drugiego. Chociaż ten pierwszy – Luca – też ją podrywa.
   Cała fabuła kręci się wokół ich niekontrolowanych wybuchów namiętności i jej chęci zemsty. A! Raphael również ma zamiar wtrącić brata (przyrodniego) do więzienia, gdyż wie o jego czarnych interesach.
   Niestety to byłoby jeszcze do zniesienia. W końcu romanse muszą mieć jakiś inny wątek poza miłosnym. Inaczej byłyby nudne. Ale autorka postanowiła posłużyć się pokręconą logiką. Przytoczę może kilka przykładów, dla zobrazowania mojego zdegustowania.
   Za każdym razem, kiedy Raphaelowi zdarzy się ją obrazić (oskarża ją o różne rzeczy, jak to każdy arogant, przecież zawsze ma rację) dziewczynie zbierają się łzy w oczach i zaraz odwraca się chcąc uciec. Irytujące. Gdybym była facetem i miała do czynienia z tak fochalską dziewczyną, rzuciłabym ją w diabły po kilku minutach spotkania. Ale on jest wytrzymały. Punkt dla Raphaela.
   Scena druga. Tę to najmniej rozumiem. Eve jedzie limuzyną na inne przyjęcie. Tam spotyka Lucę, który bez skrupułów ją upija („W tych drinkach prawie nie ma alkoholu” – ta dziewczyna nie jest naiwna, ona jest po prostu głupia!). Wychodzą razem z klubu. Wszystko to widzi Raphael. Obiecał, że nie będzie się więcej wtrącał, ale nie może przeboleć, że taka niewinna dziewczyna zostanie sprowadzona na złą drogę. Podjeżdża swoim samochodem i dowiaduje się, że Eve nie ma gdzie przenocować, gdyż wymeldowała się z hotelu. Kto idąc na imprezę nie ma w zanadrzu jakiegoś miejsca do spania? Co? Planowała prosto z klubu jechać na lotnisko i wrócić do Stanów?! To jest tak pozbawione logiki, że aż głupie.
   Scena trzecia. Raphael i Eve wybierają się na przyjęcie. Ona nie ma się w co ubrać. Więc idą kupić kieckę. Po erotycznych opisach jej w samym staniku, bez niego i w sukience kupują ją. Oboje są już nieziemsko podnieceni (nie, jeszcze tego nie zrobili). Idą przez plac św. Marka. Nagle zaczyna padać. Patrzą sobie głęboko w oczy, a po chwili już przyssali się ustami. Nie będą jednak mokli. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności! Jego ojciec ma mieszkanie przy samym placu. Wpadają tam. Robią wreszcie co trzeba. Ale cóż to? Sukienka została na placu. Roznamiętniony Raphael upuścił torbę z zakupem i pognał zając się czymś przyjemniejszym. Jednak nie bój nic. Antonio trzyma w mieszkaniu ubrania jego zmarłej żony, a matki Raphaela. Eve może wybrać którąś suknię. WTF?! W tym momencie scena kupowania wydaje się kompletnie niepotrzebna. Autorka mogła darować sobie to zgubienie kiecki. Który normalny (nawet nieziemsko bogaty) człowiek zostawia w szale namiętności, coś wartego kilka tysięcy? Ja nie znam żadnego. Bez tego momentu cała scena byłaby logiczna. A tak jest sztucznie rozbudowana.
   W sumie cała historia jest w ten sposób skonstruowana. Mam wrażenie, że autorka wymyśliła zarys fabuły, a zespolenie poszczególnych wątków pozostawiła przypadkowi.

Diana Hamilton Druga siostra (Willa w Toskanii)
   Posiadanie rodzeństwa nie zawsze ma swoje dobre strony. W tym wypadku siostra bliźniaczka popełnia przestępstwa i zaciąga długi. A wierzyciele zjawiają się u Milly i żądają rekompensaty. Właściwie zjawia się jeden wierzyciel. W dodatku bogaty.
   Cesare żąda powrotu Jilly do willi w Toskanii, gdzie ma kontynuować pracę, jaką było dotrzymywanie towarzystwa jego babce. Nie będzie już dostawała pensji i nie może jeździć z Nanną na zakupy, a te rygory dlatego, że Jilly okradła starszą panią i uciekła.
   Osłupiała Milly nie zdążyła nic wytłumaczyć, gdyż Cesare odwrócił się i wyszedł informując oschle, że ma być spakowana, kiedy kierowca przyjedzie po nią rano. Dziewczyna czuje, że nie ma wyjścia. Musi udawać siostrę. Tym bardziej, że jest jej to winna. Przecież to, że samolubna i rozpieszczona Jilly opiekowała się i manipulowała bliźniaczką, kiedy chodziły jeszcze do szkoły jest wystarczającym powodem dla takiego poświęcenia. Dlaczego powody niektórych decyzji muszą być takie nieprawdopodobne? Czytelnicy ratujcie się przed nadmierną wyobraźnią autorów.
   W Toskanii Milly nieudolnie próbuje naśladować siostrę. Jakimś zrządzeniem losu udaje jej się ukryć to, że nie zna języka (Jilly mówiła po włosku prawie płynnie). Wszyscy dziwią się, że jest milsza, skromniejsza i bardziej opiekuńcza. Jeden Cesare domyśla się prawdy. A kiedy wreszcie zdobywa dowody na potwierdzenie swoich podejrzeń, postanawia zabawić się kosztem kłamliwej drugiej siostry. Zabiera ją na małą wyspę, gdzie oboje poznają swoje lepsze strony. Coś zaczęło między nimi iskrzyć. Ale zanim wydało się w sposób oczywisty, że Milly to nie Jilly (kto daje takie kretyńskie imiona?) – jedna niewinna i spokojna druga rozpustna (Mam pisać dalej?), zadzwonił telefon. Nonna przewróciła się i złamała żebro. Muszą wracać i się nią opiekować.
    W końcu Cesare ma wyrzuty sumienia, że źle traktuje Milly. Postanawia zabrać ją na zakupy (ach, ta męska metoda przekupstwa), by nie musiała nosić już krępujących ją wyzywających ubrań siostry. Kidy jednak Milly widzi nowe pudła ze skarbami, nie wytrzymuje i wyjawia mu prawdę. Wszystko dobrze się kończy, ponieważ on już wiedział. W dodatku znał jej prawdziwy (dobry) charakter. Spędzają razem noc, w której Cesare wprowadza niedoświadczoną dziewczynę w tajniki miłości. Potem oczywiście obowiązkowo się oświadcza. Jednak jest haczyk. Muszą utrzymać zaręczyny w tajemnicy do czasu wyzdrowienia Nonny. Kiedy się to wyda babcia będzie chciała zabrać się za organizację wesela, a na to nie jest wystarczająco sprawna. Jeszcze.
    Mijają tygodnie. Cesare dużo podróżuje, a biedna Milly wraca do domu, by wziąć udział w weselu przyjaciółki. Ten ich tajny układ zaczyna szwankować. To doskonały podkład pod kłamstwa Jilly – Cesare rozkochał ją w sobie, wykorzystał i rzucił, kiedy była w ciąży (poroniła). Teraz zrobi to samo z Milly. Jak to w romansach, zakochana do szaleństwa i zaślepiona dziewczyna wierzy osobie, która nigdy nie zrobiła dla niej nic dobrego, zamiast wysłuchać swojego ukochanego. Milly ucieka i nie chce rozmawiać z Cesarem. Na szczęście szybko do głosu dochodzi jej zdrowy rozsądek (ma go mało, ale chociaż trochę), więc wraca do ukochanego, przeprasza go i wszystko kończy się szczęśliwie.
   Cóż za banały. Dlaczego autorki upierają się by łączyć zakompleksione kobiety z pewnymi siebie uwodzicielami? To takie oklepane. W dodatku w tym opowiadaniu zostało to zrobione nieumiejętnie. Autorka przesadziła nawet z umieszczaniem informacji świadczących o tych charakterystycznych cechach bohaterów. Tak jakby nie mieli oni żadnych innych. Jej postacie są płaskie i bezosobowe. Ot kolejne ramy, w które można włożyć każdego. Wiem, że harlequiny to schematy, ale przecież i schemat można czasami urozmaicić.
   A co do tomu. Inne zbiory z serii Opowieści z pasją są zdecydowanie lepsze i rzeczywiście mają w sobie pasję. A tu nawet niezwykłe opisy gorącej Toskanii nie pomogły. W tych książkach Włochy wydają się nudne i banalne, jak historie, które mają w nich miejsce. Można było napisać te opowiadania lepiej. Ja tylko, co kilka stron dosłownie łapałam się za głowę i zastanawiałam, jak można coś takiego wymyślić?! Jak można wciąż pisać takie utarte sformułowania i posługiwać się znanymi wszystkim frazesami. Czemu nie ma chociaż trochę oryginalności? Wszystkie barwy Toskanii ratuje opowiadanie pierwsze. Było zdecydowanie najlepsze. W sumie można wysnuć wniosek, że wydawca rzeczywiście skupił się na wszystkich barwach Toskanii. Nie polecałabym akurat tego konkretnego tomu. Ale nie mam nic przeciwko całe serii. W końcu Za milion dolarów było całkiem niezłe.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...