Tytuł: Blask księżyca
Autor: R. Hawthorne
Wydawnictwo: Amber
Seria: Strażnicy nocy tom 1
Seria: Strażnicy nocy tom 1
Rok wydania: 2010
Ilość stron:280
Od paru lat narasta zainteresowanie romansami z
wątkiem paranormalnym. Chyba zaczęło się od Zmierzchu.
Przynajmniej u mnie, bo przyznam szczerze, że paranormal romance wydają mi się
dużo ciekawsze od zwykłych. Oczywiście, kiedy następuje fascynacja jedną rzeczą
za chwilę pojawia się wiele podobnych, by na fali zgarnąć trochę sławy i
oczywiście kasy. Blask księżyca należy
zdecydowanie do tej grupy. I jak większość w tym celu powstałych powieści nie
jest najwyższych lotów.
Zaczyna się prologiem, pisane w pierwszej osobie,
bohaterką jest nastolatka, spotyka przystojniaka. Brzmi znajomo? Czyżby Zmierzch 2? Czepiam się. Jednak po
przeczytaniu ¾ serii zaczęłam zauważać pewne irytujące prawidłowości.
Moja recenzja jest krytyczna częściowo zapewne z
powodu moich osobistych preferencji. Ale w znaczeniu słowa recenzja jest słowo
„subiektywna”. Uznajmy jednak, że moją opinię kieruję głównie do osób o
podobnych poglądach.
1. Nie lubię książek o nastolatkach. Jestem już po
dwudziestce i to może dlatego, nie znoszę powieści o małolatach. Na swoje
usprawiedliwienie mam argument. Większość takich bohaterek jest ponad wiek
dojrzała. Przeżyły już wiele, mają niewiadomo jakie doświadczenia i ogólnie
posiadają umysł trzydziestolatki. Tylko w miłości są cholernie naiwne.
2. Pierwsza narracja mnie wnerwia. Po prostu. Ale
w ciągu czytania idzie się przyzwyczaić, więc ten argument nie miał większego wpływu na mój negatywny odbiór.
3. Lubię jak świat przedstawiony w powieści jest
przemyślany, a nie jest dziełem przypadku.
To tyle w tej kwestii. Przejdę więc do sedna.
Kayla Madison pracuje jako przewodniczka w Parku
Narodowym gdzieś tam. Ma 17 lat, ale zdążyła kilka lat temu zrobić kurs
ratownika wodnego. Kiedy była małą dziewczynką była świadkiem śmierci swoich
rodziców, których zastrzelili myśliwi myśląc, że to wilki. Pracuje z grupą
nowych przyjaciół i Lucasem, który jest ciachem. Tajemniczym ciachem. Ona na
niego leci. Zarys relacji. Teraz akcja. Grupa przewodników eskortuje przez las
naukowców, którzy chcą badać wilki. Ale okazuje się, że nie chodzi im o wilki,
ale o wilkołaki. Nadążacie? Podejrzewają też, że Lucas jest jednym z nich. Co
okazuje się prawdą. Zamykają go w klatce. Kayla go uwalnia i dowiaduje się, że
sama też jest zmiennokształtną i za parę dni przejdzie pierwszą przemianę,
której nie przeżyje bez swojego partnera, którym jest… Pytanie za sto punktów!
Tak! Zgadliście. Lucas. Po drodze oczywiście Kayla flirtowała z Masonem,
członkiem ekspedycji. Właściwie nie do końca była nim zainteresowana, ale skoro
nie miała chłopaka, a chciałaby mieć, to ten był bezpieczniejszy od
pociągającego ją Lucasa. Ja tam nie do końca chwytam jej system wartości. W
końcu źli chłopcy są fajniejsi, ale ok. Postaram się tyle nie czepiać, co
będzie raczej trudne.
Wielki minus dla autorki za pobieżne traktowanie
sporych problemów. „Jestem wilkołakiem? Och. Ale w sumie nie jestem pewna.
Chyba boję się przemiany. Ale nie da się jej zatrzymać. No to trudno”, „Zabiłeś
swojego brata? W sumie to i tak był już stracony dla świata. Nie przejmuj się”.
Czy normalny człowiek tak by zareagował? Zostawmy tę kwestę. Chociaż sposób
przedstawiania wszystkiego przez Hawthorne jest jakby niedopracowany. Wyłącznie
głowni bohaterowie posiadają bardziej rozwiniętą charakterystykę. Postacie
poboczne są ledwo zarysowane. Pisarka nie skupia się nawet tak bardzo na wątku
miłosnym, jakby wymagał tego profil książki. Zresztą pozostałe wątki też są
potraktowane po macoszemu.
Odniosłam wrażenie, że ta książka to taki bigos.
Wszystkiego po trochu, ale nie za dużo. Długo się kisi, a potem ma dziwny smak.
Zawsze kojarzy mi się z tym daniem sformułowanie „przegląd tygodnia”. Wrzucasz
wszystko, co masz po ręką i jakoś się to w garnku połączy. Ten przepis
wykorzystała chyba autorka. Nic nie jest dopracowane do końca. I nie ma
znaczenia tutaj fakt, że jest to pierwszy tom serii.
Na uznanie zasługuje jednak sposób wymyślenia tego
świata. Biorąc pod uwagę ile powstało już powieści o wilkołakach myślałam, że
nic mnie nie zaskoczy. A tu masz! Pomysł z całą otoczką przemiany – niezły.
Chociaż tylko to.
Niestety zapewne cała skupiona wokół tego
filozofia wpłynęła na decyzję o wieku bohaterów. Kompletnie nietrafioną
(problemy, które ich spotykają i ich zachowanie wcale nie wskazują, że mamy do
czynienia z nastolatkami). Była też punktem wyjścia do fabuły pierwszej części.
Sam motyw śmierci jej rodziców powstał tylko po to, żeby usprawiedliwić
wychowywanie się Kayli poza watahą. Tym samym pisarka łatwo mogła wprowadzić
czytelnika w całą historię, robiąc to wprowadzając w to Kaylę. Nic innego
właściwie ich śmierć nie wniosła. Poza oczywiście jej problemami emocjonalnymi.
I nieumiejętnym opisem pisarki, jak bohaterka sobie z nimi poradziła. Po
prostu, kiedy Hawthorne przypominała sobie o tym problemie Kayli uznawała, że
pora chyba wspomnieć o tym w książce, niezależenie od akcji. Tu może trochę
przesadziła, ale naprawdę odniosłam wrażenie, że jest to bardzo naciągany
wątek.
Ogólnie uważam, że książka nie jest najwyższych
lotów. Bohaterka powinna być starsza, wątki bardziej rozwinięte, historia
lepiej opisana, a wątek miłosny dużo bardziej dopracowany. Powieść nie brzmi
autentycznie. W innych książkach odnosiło się wrażenie, że coś opisane w nich
historie mogą dziać się zaraz za ścianą. Tu zieje sztucznością. Blask księżyca jest niewymagający. Do
poczytania w pociągu lub w kolejce do lekarza. Ciekawie zarysowany świat, ale
zbyt dużo niedociągnięć. Ujdzie.
Choć mimo banalnej i słabej fabuły, książka
zaciekawiła mnie na tyle, żebym przeczytała całą serię. I tak wiem, kto będzie
z kim, ale czasami miło przeczytać coś odmóżdżającego o naiwnej miłości. Takie
książki też spełniają pewną funkcję. Jeszcze nie znalazłam dla niej nazwy, ale
wiem, że jest. Inaczej nie czytałabym takich czytadeł.
Tak, sceny seksu są... ciekawe :) Gdy tylko uporam się z książkami do recenzji to postaram się zabrać za Atlantydę.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy mogłabyś wypisać wszystkie tytuły i autorów tych 2500 romansów? Ale zapewne ich nie pamiętasz, bo np. nie zapisywałaś, ale wierzę na słowo, że tyle ich za Tobą masz.
Skoro lubisz je czytać to może postaraj się o współpracę z Mirą? Oni wydają romanse wszelkiej maści.
Pozdrawiam i dodaję do obserwowanych, jestem ciekawa Twoich opinii o romansach.