Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kryminalny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kryminalny. Pokaż wszystkie posty

sobota, 7 stycznia 2012

Poszła na całość Meggin Cabot




Tytuł: Poszła na całość
Autor: M. Cabot
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2004
Ilość stron: 271


    Nie ma lepszych historii miłosnych, niż te opowiadające o dwojgu ludziach, którzy się nie cierpią. Louise Calabrese (niestety rodzice nie pomyśleli o rymach) właśnie dowiedziała się, że jej były (na którego nota bene zmarnowała 10 lat swojej młodości) właśnie ożenił się ze swoją filmową partnerką, Gretą (Jesus Christ!). A nie byłoby tego romansu, gdyby Lou nie napisała oscarowego scenariusza „Hindenburga”, który miał być prezentem dla Bruna alias Barry’ego. Teraz żałuje, że napisała ten kawałek. Nawet otrzymanie Oscara nie zrekompensowało jej złamanego serca. Ale życie toczy się dalej, a ona musi lecieć na plan kolejnego filmu, którego scenariusza jest autorką – „Gliniarza Zabójcy 4” (Nie wiem jak autorka wpadła na te tytuły, ale są one tak absurdalne, że aż powalająco śmieszne. W kilku słowach oddała banalność Hollywood). Główną rolę gra Jack Townsend, bożyszcze amerykańskich kobiet. Fakt, że ma zgrabny tyłek i umie grać jakoś nie wpłynął na opinię, jaką ma o nim Lou. A ma nie najlepszą. W sumie Jack też za nią nie przepada. Niestety oboje lecą tym samym helikopterem. A potem robi się jeszcze gorzej, gdyż pilot ma zamiar ich zabić. Myślicie, że gorzej być nie może? Nic bardziej mylnego. Helikopter rozbija się, a Jack i Lou lądują sami, zimą w samym środku Alaski. Milusio, nie?
    Cóż, może być jeszcze gorzej. Nie tylko pilot został wynajęty, by ich zabić. Chwilę po katastrofie dopada ich grupa ludzi na skuterach. Ale bynajmniej nie proponują im pomocy. Od razu zaczynają strzelać. Para nie ma wyjścia. Muszą zacząć współpracować, by przeżyć.
    Nie przesadzę, gdy napiszę, że powieść jest fantastyczna. Główni bohaterowie nie powielają żadnego znanego schematu. Każdy obdarzony jest indywidualnymi cechami, a autorka nie pozbawiła ich też wad. Do tego przecudowne dialogi składające się głównie z uroczych przekomarzanek. Nie zabrakło też rękoczynów i gorących uścisków. Myślałby kto, że klimat Alaski ostudzi zapędy Lou i Jacka, ale tak się nie stało. Widać zagrożenie śmiercią podkręca temperaturę. Ludzie chwytają się zachowań najbardziej pierwotnych. A nie ma nic bardziej pierwotnego i celebrującego życie, niż seks.
    Książka ta jest zabawnym kryminałem, który częściowo wybija się ze standardowego schematu. Mamy oczywiście tajemnicę i śledztwo, ale nie kręci się ono wokół morderstwa, choć mamy do czynienia z próbą jego popełnienia. W dodatku bohaterowie właściwie nie mieli nigdy do czynienia z prawdziwym śledztwem. To ludzie filmu. Jedyne morderstwa jakie widzieli, to te na szklanym ekranie. A tu wpadają w sam środek burzy i muszą szybko nauczyć się sobie radzić. Cabot nieźle to wymyśliła. W sumie jest to świetna pisarka, więc nie ma co się dziwić.
    Poszła na całość to historia ucieczki przed zabójcami, opowieść o radzeniu sobie z byłym facetem i nowym facetem oraz parodia Hollywood. Wszystko poprzetykane wartką akcją, gorącym seksem i zjadliwymi żartami. Nie ma to jak docinający sobie bohaterowie. Atmosfera od razu robi się ciekawsza. Rudowłosa Lou, która ma czterech starszych braci i ojca w policji, czy mega przystojniak Jack, bogaty, pewny siebie aktor grający Pete’a Logana, tytułowego Gliniarza Zabójcę. Na kogo stawiacie?
     PS. Pominę sprawę niepasującej do treści okładki. Wina wydawcy.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 16 grudnia 2011

Śnieżyca Sharon Sala





Tytuł: Śnieżyca
Autor: S. Sala
Wydawnictwo: Mira-Harlequin
Rok wydania: 2002
Ilość stron: 384



   Każdy wzdrygnąłby się, gdyby przeczytał słowa: „Będziesz cierpiała za grzech”. W końcu któż z nas nie zgrzeszył choć raz? A nie jest to list od organizacji katolickiej. Mnie serce stanęłoby ze strachu. Nic więc dziwnego, że Caitlin – bohaterka książki - się przeraziła. A podobnych listów dostała już dwadzieścia.
   Caitlin Bennet jest pisarką thrillerów. Trzeba dodać, że świetnych. I jak każda osoba publiczna ma też wrogów. Ten konkretny dręczy ją nienawistnymi anonimami. W końcu jednak wysyłanie anonimów mu nie wystarcza. Caitlin zostaje pchnięta na przejściu dla pieszych wprost pod koła ciężarówki. Dreszcz mnie przeszedł, gdy czytałam fragment o zobaczeniu swojego odbicia w zderzaku.
Kobieta ląduje w szpitalu. Jej najlepszy przyjaciel i zarazem wydawca postanawia zapewnić jej ochronę. Nie ufa jednak nikomu poza swojemu przyrodniemu bratu – Connorowi „Macowi” McKee (ci Szkoci mają coś w sobie). Jest jednak jeden problem. Najbliżsi sercu Aarona nie przepadają za sobą. Na szczęście Mac słysząc o ciężkim stanie Caitlin postanawia zrezygnować z długo obiecywanego sobie urlopu i przylatuje, by się nią zająć.
   Kobieta nie jest szczęśliwa, że go widzi. Ale okazuje się, że obecność Maca jest niezbędna. Gdyby nie czuwał przy jej łóżku, już pierwszej nocy w szpitalu psychopata dokończyłby swoją robotę. Dlatego też Mac nie poddaje się i wprowadza się na jakiś czas do apartamentu Caitlin. Nic tak nie zbliża do siebie ludzi, jak próba morderstwa i konieczność wspólnego zamieszkania.
   W międzyczasie w mieście popełniane są brutalne morderstwa. Ktoś gwałci kobiety, podrzyna im gardła i, żeby jeszcze było mało, tnie ich twarze na kształt litery x. Czytelnik sporo dowiaduje się o sposobie działania mordercy, gdyż co kilka rozdziałów można przeczytać o zdarzeniach z jego punktu widzenia. Jest to zabieg, za którym nie przepadam, jednak w Śnieżycy wypadł nad wyraz dobrze. Czytelnik ma wgląd w pokręconą i jednocześnie dziwnie uporządkowaną psychikę mordercy. Właściwie wszyscy psychopaci, których długo lub w ogóle nie udało się złapać, byli niesłychanie logiczni i cierpliwi. Buddy’emu cierpliwość powoli się kończy. Nie straszy już tylko samej Caitlin, ale również podkłada bombę pod wydawnictwo, które wydaje jej książki. Aaron zostaje ranny, a wspólny niepokój o niego zbliża do siebie Caitlin i Maca.
   W końcu również i policja zainteresowała się prześladowaniem kobiety. Dwóch funkcjonariuszy odwiedza ją w apartamencie. Przystojny mundurowy – Neil – podrywa nawet naszą bohaterkę, co doprowadza do szału Connora. W końcu nasi bohaterowie muszą udać się na posterunek, by uzupełnić zeznania. Tam natykają się na pokój, w którym inni policjanci próbują rozwiązać sprawę grasującego po mieście seryjnego mordercy. Na tablicy wiszą zdjęcia zamordowanych kobiet. Kobiet, które są łudząco podobne do Caitlin. Kiedy funkcjonariusze mają już punkt zaczepienia rozpoczyna się poszukiwanie sprawcy. Jednak, gdy wreszcie jego tożsamość zostaje odkryta okazuje się, że Caitlin jest już w jego rękach.
   Pierwsza lektura tej książki przyniosła mi mnóstwo przyjemności. Oczywiście nie chodzi tu o czytanie o brutalnych morderstwach, ale o zagadkę, której nie da się samodzielnie rozwiązać, dopóki narrator nam czegoś nie zdradzi. Do samego końca nie wiadomo kto w rzeczywistości był mordercą. Jego tożsamość była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nigdy bym się tego nie spodziewała.
   W Śnieżycy mamy również miłość. Cóż mogę powiedzieć? Sytuacje, w których bohaterowie na początku się nie znoszą, to moje ulubione rozpoczęcia romansów. W fabule nie braknie wtedy ciętych wypowiedzi i złośliwych ripost, a miłość, która się rodzi jest poprzedzona intensywnymi zalotami. Temperamenty bohaterów ścierają się ze sobą krzesząc iskry.
   Nie wspominając już o samej postaci Maca. Nic nie poradzę, że mam wyjątkowo bujną wyobraźnię. Zaś plastyczne opisy jego wyglądu pomagają mi wyobrazić go sobie jeszcze lepiej. Właściciel firmy ochroniarskiej, muskularny, wysoki. W dodatku inteligentny i opiekuńczy. Ma nawet poczucie humoru. Po prostu ideał. Na szczęście dla książki ma też wady. Jest wyjątkowo porywczy i arogancki w negatywny sposób. Jednak nawet tacy faceci dają się złapać. A kobieta pokroju Caitlin fantastycznie sobie z nim poradzi. Jest przecież samodzielną, niezależną i silną kobietą. Momentami nieco irytującą (chodzi mi o reakcje czytelnika), ale da się ją lubić.
   Był jeden fragment, który wydał mi się wciśnięty na siłę. Kiedy to Caitlin czeka w poczekalni na wiadomość o stanie zdrowia Aarona i widzi małą dziewczynkę, która ze złością koloruje obrazek czarną kredką. Caitlin pomaga jej w kolorowaniu nieustępliwie żądając innych kolorów. Potem dowiaduje się, że mała była świadkiem brutalnej napaści na swoją matkę, która umiera w szpitalu. Jest to bardzo wzruszająca scena, jednak autorka opisała ją w taki sposób, że wydała mi się zbędna w całej fabule. Jakby Sala chciała na siłę zrobić z Caitlin kobietę oddaną innym ludziom, współczującą, a w dodatku doskonale nadającą się na matkę. Chyba trochę jednak przesadziła.
   Poza tym drobnym zgrzytem, cała książka jest warta przeczytania. Nie jest to może kryminał na miarę Christi, ale nie stracicie przy nim czasu. W dodatku historia miłosna nie stanowi w tym wypadku osi centralnej, ale jest miłym dodatkiem scalającym fabułę.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Niebo Montany Nora Roberts





Tytuł: Niebo Montany
Autor: N. Roberts
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 512



   „Śmierć Jacka Mercy’ego wcale nie zmieniła faktu, że był on sukinsynem”. Tak zaczyna się powieść Nory Roberts. Czego można spodziewać się po takim początku? Znając Norę na pewno możemy liczyć na wartką akcję i zabawne dialogi.
   Akcja powieści rozpoczyna się na pogrzebie owego sukinsyna. Jednak nie wszystko idzie tak gładko jak powinno. Otóż dwie jego córki spóźniają się na uroczystość. Właściwie to cud, że w ogóle się zjawiły. Jack Mercy nie był kochającym tatą. Właściwie był egoistą i arogantem. Wierzył, że jest niezniszczalny i nieomylny. Nic więc dziwnego, że nawet we własnej rodzinie nie był lubiany. Ale jego obiecujący testament skłoniłby do przyjazdu nawet największego wroga.
   Samolubny Jack ożenił się trzykrotnie (aż tak bardzo chciał mieć syna i spadkobiercę). Na nieszczęście dla niego urodziły mu się trzy córki. Z matkami dwóch pierwszych się rozwiódł, z ostatnią nie zdążył, gdyż zmarła przy porodzie. Tak więc Willa musiała zostać na ranczu, zaś Tess i Lily zostały ze swoimi matkami, co właściwie wyszło im tylko na dobre.
   Kobiety właściwie się nie znają. Nigdy nie miały możliwości przebywać razem, wiedziały tylko o swoim istnieniu. Jednak śmierć ojca sprowadziła wszystkie w jedno miejsce i pozwoliła im w końcu się poznać. Właściwie ta pozytywna część związana jest z nieprzyjemnymi wydarzeniami i zaskakującymi warunkami testamentu.
   Wszystkie trzy siostry mają mieszkać na ranczu przez okrągły rok. Nigdzie nie mogą wyjeżdżać na dłużej. Ranczo ma być prowadzone jak dotychczas. Jeśli spełnią warunki testamentu, każda z nich otrzyma jedną trzecią praw własności do majątku, co równa się jednej trzeciej z dwudziestu milionów dolarów. Niebagatelna sumka. Gdyby jednak któraś nie dotrzymała warunków, każda z nich otrzyma sto dolarów, a ranczo przejdzie na rzecz Ligi Ochrony Przyrody. Chyba nie muszę mówić, jaka była ich decyzja? Jest jeszcze jeden haczyk. Przez ten rok, Nate – prawnik i właściciel hodowli koni, oraz Ben – właściciel sąsiedniego rancza, mają kontrolować każdą decyzję Willi, jako że ona będzie ranczo prowadzić. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że Willa nie cierpi Bena. Powodem jest zapewne to, że Jack chciał oddać Benowi ziemię w zamian za to, że Ben ożeni się z Willą. Nikt nie lubi być traktowany jak jałówka.
   Poza tym problemem jest jeszcze kilka, przez które dziewczynom nie będzie łatwo żyć pod jednym dachem. Różnią się od siebie jak ogień i woda. Czeka je sporo kłótni, kłótni i kłótni.  Willa to chłopczyca. Jest najmłodsza z rodzeństwa. Całe życie próbowała udowodnić ojcu, że jest równie dobra jak syn i może go zastąpić. Jest świetna w tym co robi, jednak nigdy nie uzyskała jego akceptacji. Willa ma starszego przyrodniego brata. Z Adamem mają wspólną matkę, więc mężczyzna nie jest dzieckiem Jacka (muszę to podkreślić, gdyż było to istotne dla fabuły i stosunków między niektórymi bohaterami). Mężczyzna ma niezwykły talent do ujeżdżania koni. Charakteryzuje się też anielską cierpliwością, która pomaga mu w kontaktach zarówno ze zwierzętami, jak i z ludźmi. Przydała mu się szczególnie, gdy próbował nawiązać kontakt ze średnią z sióstr – Lily. To kobieta po przejściach. Była maltretowana przez byłego męża i nadal przed nim ucieka. Najstarsza – Tess – przyjechała z Hollywood, gdzie pisze scenariusze do filmów. Jest typową lalunią, która na wsi nie przetrwałaby tygodnia bez manicure. W dodatku bydło napawa ją wstrętem. Nie ma jednak wyjścia. Musi zostać na ranczu, jeśli chce otrzymać pieniądze. Na szczęście w pobliżu kręci się sporo przystojniaków w obcisłych dżinsach, którzy urozmaicą jej to przymusowe wygnanie. Najlepszym kandydatem jest Nate, który nie hoduje bydła. To chyba najważniejszy argument w tych okolicznościach.
    Jednak wykreowane trzy historie miłosne to tylko spoiwo dla prawdziwego wątku – kryminalnego. Ktoś zaczyna ćwiartować zwierzęta i straszyć mieszkańców rancza. W dodatku dochodzi do morderstwa na jednym z pracowników. A były mąż Lily nie zgłosił się na policji, co miał robić regularnie w ramach wyroku sądu. Czy będzie więcej ofiar? Jak Willa poradzi sobie z nawarstwiającymi się problemami? Wiadomo jakie będzie zakończenie. Czy ktoś czytał kiedyś romans, który nie zakończył się happy endem? Dlatego je lubię.
Powieść podzielona jest na cztery pory roku. Na początku obserwujemy jak dziewczyny próbują dopasować się do nowej rzeczywistości. Potem widzimy ich wspólne zmaganie ze strachem, co pomaga im się zjednoczyć. W międzyczasie każda z nich spotyka miłość i wreszcie ma odskocznię od przykrych zdarzeń.
   W związku z elementami romantycznymi czytelnik będzie mógł rozkoszować się trzema różnymi historiami. Kobieta po przejściach i mężczyzna, który ją uleczy, wamp i skromny chłopak oraz nieznoszący się sąsiedzi. Dialogi tej ostatniej pary rozbawią was do łez. Przypomnijcie sobie zabawę w podchody, bo mniej więcej tak wygląda historia ich romansu.
   Zawsze twierdziłam, że Roberts potrafi stworzyć niebanalne opowieści. I tym razem też się nie myliłam. Wątki miłosne były do przewidzenia, chociaż umieszczenie aż trzech w jednej książce sprawia, że stają się mniej schematyczne. Każda z tych historii żyje osobno, ale razem tworzą pewien obraz rzeczywistości. Nie wydają się sztuczne, a sprawiają, że czytelnik widzi ranczo Mercy z różnych punktów widzenia.
   Równie świetna jest tajemnica. Robert nie jest taka świetna jak Aghata Christy, gdyż w pewnym momencie książki można się domyślić kto jest mordercą (chociaż ten moment znajduje się bardzo blisko końca). Jednak fantastycznie prowadzi nas przez ten wątek. Równomiernie rozkłada napięcie, by w momencie kulminacyjnym zwalić czytelnika z nóg.  A w całej powieści jest kilka momentów, które nazwałabym małymi punktami kulminacyjnymi. Myślisz, że to już koniec, ale jednak nie. Wszystko zaczyna się od nowa. Czytelnik zaczyna odczuwać niepokój, podobnie jak bohaterowie. Autorka świetnie poprowadziła całą historię. Jednak chwyt z opisywaniem punktu widzenia mordercy nie do końca przypadł mi do gustu. Podkręca atmosferę, gdyż czytelnik wie, że to ktoś z otoczenia bohaterów, ale nie wie kto. Jednak mam wrażenie, że takie poprowadzenie fabuły za dużo zdradza.
   Oprócz wprowadzonych wątków można poczytać o życiu na ranczu. Nie wiem jak was, ale mnie zawsze to ciekawiło. Tamta rzeczywistość jest tak inna od tej naszej rolniczej. A opis niezwykłych krajobrazów Montany sprawia, że chciałabym tam pojechać. Nie mówię tylko o górach i wrzosowiskach, na których pasą się krowy. Widok przystojniaka w obcisłych dżinsach ujeżdżającego rączego rumaka wywołuje we mnie dreszczyk.
   Wiele razy pisałam, że Nora Roberts to moja ulubiona autorka, więc nie będę was zanudzać opiewaniem jej kunsztu literackiego. Napiszę tylko, że serdecznie polecam jej powieści. A dla tych, którzy nie są przekonani do jej książek, polecam ich ekranizacje. Może wydadzą się wam ciekawsze. W nich większy nacisk położono na wątek kryminalny. Oto fragment filmu Niebo Montany (byle czego, to chyba by nie filmowali):

poniedziałek, 14 listopada 2011

Mr Perfect Linda Howard





Tytuł: Mr Perfect
Autor: L. Howard
Wydawnictwo: Libros
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 285



   Romanse kreują obraz idealnego partnera. Musi być wysoki, dobrze zbudowany, najlepiej bogaty, zaradny i oczywiście WIERNY! W każdej książce znajdzie się jeszcze kilka innych cech, które uidealniają ideał. Linda Howard postanowiła wykorzystać kobiecą skłonność do marzeń i napisała książkę, w której bohaterki układają listę idealnego mężczyzny – właśnie Mr Perfecta. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że rzeczona lista bardzo zdenerwowała pewnego mężczyznę. Tak bardzo, że zaczął mordować jej autorki.
   Akcja rozpoczyna się od retrospekcji. Poznajemy Corina i mamusię Corina. Chłopak zabił chomika, ale matka stanowczo broni go przed oskarżeniem. Jednak gdy tylko wychodzą z terenu szkoły daje mu w twarz. „Mój syn musi być idealny” – tak kończy się prolog. Mamy punkt zaczepienia. Chociaż czytelnik jeszcze o tym nie wie.
   Rozpoczyna się właściwa akcja. Poznajemy Jaine Bright, która jest, mówiąc delikatnie, wkurzona. Sąsiad z piekła rodem obudził ją o trzeciej nad ranem przyjeżdżając samochodem z zepsutym tłumikiem, trzaskając trzykrotnie drzwiami i zostawiając zapalone światło na ganku. Przez co nasza bohaterka zaspała do pracy. Śpiesząc się do biura potrąciła kubeł na śmieci, oczywiście nie swój. Tym razem wkurzył się sąsiad. Niestety nie zrobiło to wrażenia na poirytowanej Jaine. Zwymyślała go za hałasowanie w środku nocy i o mało go nie uderzyła. I dobrze, bo okazuje się, że Sam jest gliną. Musiałby ją aresztować.
   Jaine odreagowuje swój wybuch na lunchu z przyjaciółkami. I to właśnie wtedy powstaje słynna lista cech Pana Idealnego. Oto ona:
1. Wierny
2. Miły
3. Można na nim polegać
4. Stała praca
5. Poczucie humoru
6. Pieniądze (ale nie za wielkie, żeby nie mógł mieć mnóstwa kochanek J )
7. Musi się nam podobać
8. Świetny w łóżku
9. 25-centymetrowy…
10. Zdolny do bara-bara przez co najmniej 30 minut.
Kto chce takiego? Spokojnie! Nie pchać się! Każda sobie znajdzie ;)
   Początkowy żart na pocieszenie stał się, na nieszczęście czterech przyjaciółek, sławny. To właśnie ta lista wywołała zamieszanie w całym kraju. Mężczyźni się obrażają, kobiety są zachwycone. Rodzeństwo Jaine oskarża ją o umyślne ośmieszenie rodziny (tak naprawdę chodzi o to, że ich rodzice zostawili kota i zabytkowy samochód pod opieką Jaine, a nie Davida i Shelley). W dodatku nękają ją telefony, w których ktoś pyta: „Która to?” (Gazety opublikowały nie tylko listę, ale całą rozmowę, którą dziewczyny prowadziły. Nie drukowały jednak ich nazwisk, a oznaczyły wypowiedzi literami A, B, C i D).
   W międzyczasie Jaine ratuje pewną kobietę przed napaścią pijaka, sama jednak jest nieźle poturbowana. Na ratunek przychodzi nie kto inny, a nasz Sam. Ich cięte dialogi potrafią poprawić humor. Otrzymujemy też miły bonus w postaci opisu „znacznie więcej Sama niż kiedykolwiek”. Jaine myjąc naczynia w kuchni widzi przez okno jego kuchnię, w której on pojawia się kompletnie nagi (niestety tylko raz). Oczywiście zadzwoniła do niego i poprosiła o zaciągnięcie zasłon, ale… no cóż. Kiedy nie można opuścić wzroku i zgiąć szyi wcale tak szybko nie wykręci się numeru. Gdybym miała takie widoki z kuchennego okna myłabym naczynia 24/7.
   Poza podchodami roznamiętnionych sąsiadów mamy do czynienia z wątkiem kryminalnym. Niestety psychopata dopadł jedną z przyjaciółek. Wszystkie są załamane brutalnym morderstwem. Trzeba jak najszybciej odnaleźć zabójcę. Zajmuje się tym niezawodny Sam. W sumie idzie mu to w miarę gładko. Howard nie przekombinowała tej zagadki. Ale też nie ułatwiła nic czytelnikowi. Kto zabił dowiadujemy się równo z bohaterami. Coś takiego bardzo lubię.
   Kiedyś już pisałam, że najlepszą rzeczą jest zamieszczony w książkach humor. Tutaj zrealizował się w ciętych wypowiedziach Sama i Jaine. W ich przypadku odpowiednie jest przysłowie: Kto się czubi, ten się lubi. Dogryzają sobie, ale czują, że coś ich do siebie ciągnie. Ich pierwszy pocałunek wywołał wypieki na mojej twarzy. Żar ich namiętności o mało nie podpalił książki. Chyba Jaine znalazła swojego Mr Perfecta (Sam nie ma niczego tylko dla ozdoby – nawiązanie do punktu 9 listy). Howard świetnie opisała rozwój ich znajomości. W sumie cały rozwój sprowadza się do opanowywania napięcia, które rozładuje się dopiero w łóżku. Uczucie spada na nich jak grom z jasnego nieba. Jemu nie przeszkadza, że ona jest jędzą, a jej, że on zrzędzi. Dobrali się jak w korcu maku. Ale mi się zebrało na przysłowia J
   Najbardziej zadowoleni z książki będą miłośnicy ciętego dowcipu, złośliwych ripost i nieowijających w bawełnę erotyków. Ilekroć przypominam sobie o Mr Perfekcie zawsze robi mi się gorąco. Jednak, jak możemy wywnioskować z fabuły, marzenie o ideale nie zawsze ma dobre skutki. Ale kogo obchodzą skutki?! Ideałów nie ma, a marzenia są takie przyjemne.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 4 listopada 2011

Ukryte skarby Nora Roberts



Tytuł: Ukryte skarby
Autor: N. Roberts
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 358



   Nie pamiętam już kiedy po raz pierwszy przeczytałam jej książkę. Nie pamiętam nawet, która to była. Wiem jednak, że odkąd pamiętam Nora Roberts jest moją ulubioną pisarką. Żadnego innego autora nie mam przeczytanego tak dokładnie i wnikliwie, jak jej. Przygotujcie się na bicie pokłonów, stawianie złotych pomników i hymny pochwalne, bo oto recenzuje moje literackie bóstwo!
   Książkę pożyczyła mi moja ciocia, u której to na półce leżał już pożółkły tom 350 stronicowej powieści – romansu. Nudziłam się, więc zaczęłam czytać. Nora jak zwykle zaczyna ciekawie i nigdy się nie powtarza. Pierwsze zdanie ma mówić wiele, a jednocześnie nie mówić nic, tak żeby czytelnik chciał czytać dalej. I oczywiście, chce.
   Krótkie streszczenie z tyłu okładki: Dora Connroy, prowadząca w Filadelfii niewielki sklep z antykami, zakupuje na aukcji zestaw intrygujących przedmiotów. Wkrótce dowie się, że nowy nabytek jest czymś więcej niż tylko urozmaiceniem jej zbiorów – Dora nieświadomie staje się jednym z biernych ogniw międzynarodowego przemytu dzieł sztuki. Gdy wraz ze swym sąsiadem, byłym policjantem, Jedem Skimmerhornem, postanawiają rozwikłać tajemnicę, mimowolnie przekraczają niewidzialny próg, za którym żądza posiadania przeradza się w śmiertelną obsesję, a w cenę sztuki wliczona jest krew...
   Mocne, ale nawet ten krótki opis nie oddaje w pełni świetnej fabuły przesyconej, muszę napisać to słowo, zajebistym humorem. Roberts nigdy nie pisze sztampowych romansów. W jej powieściach oprócz miłości zawsze równorzędną rolę odgrywa też inny wątek, najczęściej kryminalny – jak w tym przypadku.
   Samodzielna bizneswoman i bogaty były policjant z - nieodzowną w romansach - traumą, którzy mają, delikatnie mówiąc, problemy z dogadaniem się, a jednak coś ich do siebie ciągnie. Sceny z głównymi bohaterami umiejętnie przeplatane są scenami z szefem całej szajki przemytniczej, który planuje kolejne kradzieże i... morderstwa. Niestety to nieco psuje całą tajemnicę. Już od samego początku wiemy, kto jest przestępcą. Zaliczmy to jednak do jednego ze sposobów realizowania konwencji gatunku.
   Być może już zdążyliście zauważyć, że najbardziej w romansach cenię humor. Czytanie o przesłodzonej miłości powoduje, że robi mi się niedobrze, a humor zawsze jest „na czasie”. Dlatego tak zachwycili mnie główni bohaterowie. Bez przerwy sobie dogryzają, a robią to w całkiem nieszkodliwy sposób. Przez to nawet wyraźniej odczuwa się łączącą ich chemię.
   Autorka barwnie opisuje też postacie poboczne. Rodzina Dory, to zawodowi aktorzy, w dodatku ekscentryczni. Każda postać ma swój własny charakter i sposób bycia, co jeszcze lepiej różnicuje świat przedstawiony, a także powoduje wiele zabawnych sytuacji.
   Pod koniec książki, akcja jakby się rozmywa. Co jest dziwne, gdyż w tym momencie bohaterowie intensywnie pracują nad rozwiązaniem zagadki i ujęciu sprawcy. Może odniosłam takie wrażenie, bo bohaterowie już się „nie szukają”, ale są razem jako para. Na szczęście ta chwila nie trwa długo. Jeden rozdział dalej znowu mamy pełną dynamikę zdarzeń i szybkie tempo, które nie pozwoli wam oderwać się od lektury.
   Jedynym minusem jest zakończenie. Zbyt oględne. Zabrakło mi ledwie kilku jakiś konkretniejszych zdań podsumowujących. W sumie to romanse bardzo trudno zakończyć z polotem – mnie zawsze jest mało i nie do końca tak jak bym chciała. Ale znając Norę, mogła postarać się o lepsze.
   Książka zdecydowanie genialna! Barwne postacie, zagadka kryminalna, sporo akcji i oczywiście mój ulubiony – humor. Zdecydowanie polecam znudzonym cukierkowymi romansami czytelnikom. Jeśli wolicie czytać romanse jeszcze bardziej kryminalne niż ten, to polecam serię In Death. Też Nory, która pisze pod pseudonimem J.D. Rob. Za te książki też się zabiorę. Muszę tylko odzyskać głos po opętańczych wrzaskach nad kunsztem jej pisarstwa :D

Baza recenzji Syndykatu ZwB
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...