Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prószyński i S-ka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prószyński i S-ka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 listopada 2011

Portret w bieli Nora Roberts

 

Tytuł: Portret w bieli
Autor: N. Roberts
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Kwartet weselny tom 1
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 344



   Oto pierwszy tom cyklu Kwartet weselny. Która z nas nie planowała swojego wymarzonego ślubu? Bo, że niektóre się w niego nie bawiły jestem skłonna uwierzyć. Ale planowanie? Ilu gości, jaki wystrój, jakie jedzenie, no i oczywiście obmyślanie wyglądu i charakteru przyszłego małżonka. Każda to robiła, a niektóre robią to nawet  teraz. Nora Roberts postanowiła wykorzystać te naszą dziewczyńską cechę i stworzyła serię czterech książek.
   Cztery przyjaciółki postanowiły marzenia przerodzić w przyjemną pracę i założyły agencję organizującą śluby i wesela „Przysięgi”. Każda z nich zajmuje się swoim „konikiem”. Mac jest fotografem, Emma – florystyką, Laurel – cukiernikiem, a Parker – organizatorem.
   Wszystkie ceremonie odbywają się w ogromnej posiadłości rodziców Parker, a właściwie teraz (po ich śmierci w wypadku) posiadłości Parker i jej brata, Delaney’a.
   Akcja rozpoczyna się w pierwszy dzień Nowego Roku, kiedy to wszystkie cztery przygotowują się do kolejnego wesela. Śledzimy ją z punktu widzenia Mac, która narzeka na pracowitego Sylwestra.  Przyjemnie się czyta o ich codziennej pracy w tak miłych okolicznościach. Z ciekawością wchodziłam w świat organizatorów wesel. Można dowiedzieć się tylu fascynujących rzeczy. Roberts opisuje dobre i złe chwile bohaterek. Śmieszne sytuacje z dziewczynkami sypiącymi kwiatki i przerażające starcia między macochą panny młodej a matką panny młodej, a także inne tego typu problemy. A nasze bohaterki muszą sobie z nimi radzić na różne sposoby.
    Jednak cała uwaga czytelnika skierowana jest na wątek miłosny. W tomie pierwszym dotyczy on Mac i niezdarnego nauczyciela, Cartera. Ich spotkanie było niezwykle ciekawe. Ptak uderzył w okno domu Mac, ona rozlała colę na bluzkę, w skutek czego ją zdjęła. Wtedy zadzwonił telefon. Po skończonej rozmowie odwróciła się i zobaczyła zszokowanego mężczyznę na środku swojej kuchni. Zdołał tylko wymamrotać: „o mój Boże”. Facet odwrócił się szybko i wyrżnął głową we framugę drzwi. To go zbiło z nóg. A może to widok jej biustu, gdyż Mac nadal była w samym staniku.
   Drugie spotkanie mogłoby postawić Mac w niekorzystnym świetle. Ale dlaczego kobieta nie może upić się, kiedy dopada ją depresja wywołana przez wiecznie narzekającą i egoistyczną matkę? Carter uznał, że kobieta może upić się z takiego powodu i nawet się nie zgorszył. Za to zachował się przecudownie i zabrał Mac na spacer, żeby rozjaśniło jej się w głowie. Potem nastąpił rozgrzewający, a raczej rozpalający pocałunek.  I tak rozpoczął się romans.
   Carter jest słodki. Żadna z niego zakompleksiona ofiara losu, ani apodyktyczny jaskiniowiec. Jest czymś po środku ze skierowaniem w stronę niezdarności. Nie jest bogaty, ale jest niezwykle miły. Spokojny, ale nie da sobą pomiatać. Intelektualista o łagodnym uroku. Słodki to najlepsze określenie. Każda chciałaby zaopiekować się takim milusim niezdarą. Tworząc jego postać autorka przełamała stereotyp męskiego bohatera powieści o miłości. Wreszcie spotykamy normalnego faceta, który ma pewne wady i problemy z koordynacją. Ale i tak jest świetny.
   Mac jest jego całkowitym przeciwieństwem. Najlepsze opisujące ją słowo to chaos. Wieczny wir energii, który niczego nie zostawia na miejscu. Ale jest za to piekielnie dobrym fotogramem. Ma świetne wyczucie artyzmu, dzięki czemu jej zdjęcia oddają nie tylko zdarzenia, ale też magię chwili. Trochę przypomina mi mnie. Też ma cięty język i nie lubi owijać w bawełnę. Dlatego jest mi najbliższa ze wszystkich czterech bohaterek. Tę część serii lubię, więc najbardziej.
   Kto by pomyślał, że tych dwoje może być ze sobą? Jak widać prawda jest w powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają.
   Jak większość powieści Roberts, ta również jest świetnie napisana. Uwielbiam jej lekki styl. Doskonale potrafi oddać codzienności życia, romantyzm chwili i złośliwość losu. Czytając Portret w bieli można wczuć się w rolę każdego bohatera. Piszę każdego, bo autorka nie charakteryzuje powierzchownie żadnego z nich. Oczywiście z racji fabuły więcej miejsca  poświęciła głównym bohaterom, jednak i pozostali zostali dobrze opisani.
   Miło czasami poczytać o cukierkowym romansie. Jak zwykle i w tej książce nie obyło się bez chwilowego załamania ich miłości. Jednak wiadomo, że skończy się on dobrze. Choć na tego rodzaju książki trzeba mieć nastrój. Niektórych może znudzić wyłącznie wątek miłosny. Chociaż myślę, że zwolennicy powieści obyczajowych byliby zadowoleni. Normalne życie z czymś miłym na dokładkę. Szkoda, że rzeczywistość nie jest taka różowa.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Bezgrzeszna Gail Carriger




Tytuł: Bezgrzeszna
Autor: G. Carriger
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Protektorat Parasola tom 3
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 320



   Oto kolejna część słynnych przygód Alexii Tarabotti, a właściwie lady Maccon. Tym razem bohaterka musi stawić czoła społecznemu ostracyzmowi. Wiadomość o jej ciąży dostała się do gazet i teraz cała Anglia święcie wierzy, że hrabina była niewierna mężowi. Dlaczego od razu niewierna? Ponieważ tak się składa jej mąż jest wilkołakiem, czyli nieumarłym, czyli, że zatrzymał życie na pewnym etapie i właściwie nie może się rozmnażać. (W sensie biologicznym, bo w sensie fizycznym wykazuje aż nader spory entuzjazm. Jak to wilkołak). A to z kolei oznacza, że dziecko, które nosi pod sercem jego żona, nie jest jego. Tylko, że Alexia nie była niewierna.
   Kobieta jest potężnie obrażona na męża za wyrzucenie jej z domu. Trudno się dziwić. I postanawia udowodnić swą niewinność. W tym celu ma zamiar udać się do jednego z najstarszego z wampirów, który powinien znać jakiś precedens, co do dzieciofeleru – lorda Akeldamy. Niestety przepadł on jak kamień w wodę. Za to zostawił wiadomość, żeby strzegła się Włochów, co haftują. Pomocne. Następnie Alexia udaje się do madame Lefoux, gdzie spotyka profesora Lyalla oraz Tunstella i Floote’a. W drodze do modystki zostaje napadnięta przez mechaniczne biedronki, które odegrają jeszcze ciekawą rolę w dalszym rozwoju powieści. Na spotkaniu zapada decyzja o wyjeździe do Włoch. I przez większość książki bohaterka tam podróżuje. Czy wspomniałam już, że wampiry wydały na nią wyrok śmierci? Nie? To mówię teraz. W trakcie podróży wielokrotnie spróbują ją zabić. A życie będzie jej ratował tajemniczy zamaskowany mężczyzna i biały wilk, a także kolejka górska. Kiedy Alexia dociera do Florencji dostaje się pod „opiekę” templariuszy i dowiaduje się sporo o bezdusznych. Ale tu nie będę zdradzać szczegółów. Musicie tylko wiedzieć, że fabuła krąży głównie wokół… dzieciofeleru. Jak? Kiedy? Gdzie? I co z tego będzie? Oto główne pytania, na które szuka odpowiedzi Alexia. Mnie osobiście nurtuje to ostatnie. Czy dziecko będzie bezdusznym, czy wilkołakiem, a może czymś pośrednim? O tym, przynajmniej częściowo, dowiadujemy się w tej części.
   Ciekawe są przeskoki miejscowe. Ponieważ autorka rozdzieliła naszą zakochaną parę musimy przecież wiedzieć co dzieje się i u samego lorda Maccona. Otóż paskuda pije na umór i dobrze mu tak! Zaś wzmianki o jego depresji są niezwykle zabawne. Niestety biedny profesor Lyall musi sprzątać bałagan. A jest on naprawdę wielki.
   Ciężko jest napisać coś nowego o tej serii. O zjadliwym humorze i ironicznych stwierdzeniach już było. O wartkiej akcji i oryginalnych pościgach, chyba też. Na pewno wspominałam o niesamowitym talencie Carriger do wymyślania nazw wynalazków i o towarzyszącym im naukowym bełkocie. Nigdy nie rozumiem o czym oni mówią, dopóki ktoś nie przetłumaczy tego na ludzki język.
   Do tego w dalszym ciągu jesteśmy wprowadzani w inną rzeczywistość. Dowiadujemy się sporo o wszystkich gatunkach, a także uczymy się o nich razem z bohaterami. Nie ma to jak nowy świat w literaturze.
   Carriger niejeden raz was zaskoczy. Myślałam, że po poprzedniej części nie uda jej się zbić mnie z tropu, a jednak. Zawsze ma w zanadrzu jakąś niespodziankę. A ja uwielbiam niespodzianki. Ciekawe, co też za wrażenia dostarczą nam imbryki w Bezwzględnej.

poniedziałek, 24 października 2011

Bezzmienna Gail Carriger


Tytuł: Bezzmienna
Autor: G. Carriger
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Protektorat Parasola tom 2 
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 320


   O maj gad! Tylko te słowa przychodzą mi do głowy po przeczytaniu tej części. Początek, jak to początek, trąci nudą, mimo że zaczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi. Fabuła nie wciągnęła mnie tak, jak w Bezdusznej, więc czytając czułam się trochę rozczarowana. Ale zakończenie! Autorka zrzuca istną bombę atomową! W życiu nie spodziewalibyście się takiego zakończenia. Teraz z niecierpliwością czekam na tom trzeci. Jak mam przeżyć bez dalszego ciągu? Umrę nie wiedzą co tam się dalej stanie.
   Ale zacznijmy od początku. Londyn nawiedziła fala humanizacji. Wszyscy nadprzyrodzeni odzyskują swą śmiertelność, a duchy podlegają egzorcyzmom (czyli odchodzą do niebytu, gdyż ich dusza nie ma już do czego wrócić). Wszystko wskazuje na to, że jest to działanie bezdusznego. I oczywiście podejrzewają o to lady Woolsey. Alexia dość szybko wskazuje na bezmyślność takiego rozumowania, ponieważ kiedy rzeczona fala nadeszła, ona (lady) spała w ramionach swojego hrabiego. A więc ma alibi. W takim razie, co spowodowało masowe uśmiertelnianie? Nie wiadomo, ale okazuje się, że fala zaczęła się przesuwać na północ w stronę Szkocji, by zatrzymać się w okolicach zamku Kingair. O dziwo jest to siedziba byłej watahy hrabiego Woolsey (w tym tomie dowiemy się dlaczego z niej odszedł). Lord Maccon bezzwłocznie wyrusza do Szkocji pozostawiając Alexię samą z całym pułkiem nadprzyrodzonych i wkurzającym majorem Channingiem Channingiem z Channingów chesterfieldzkich rozstawiających namioty w jej ogrodzie oraz z tajemniczą prośbą, by odwiedziła ona modystkę. Zabawna historia z majorem poprzedza wizytę u madame Lefoux i otrzymanie nowego modelu parasolki. Owa madame nie jest, jak się później okazuje, tylko modystką. W dodatku ubiera się jak mężczyzna, choć bardzo szykownie. W międzyczasie spada na nas wiadomość, że panna Hisselpenny wychodzi za mąż za kapitana Featherstonehaugh (kto napisze mi jak powinno się to czytać?). Ale nie jest do końca pewna swej decyzji, wziąwszy pod uwagę jej obściskiwanie się w trakcie powieści z panem Tunstellem – lokajem hrabiego. Alexia nie daje sobie w kaszę dmuchać i szybko opanowuje sytuację. Natychmiast - prawie - wyrusza do Szkocji w ślad za mężem. A ową podróż odbywa sterowcem. Tam ktoś próbuje ją zabić (dwukrotnie), normalka. Hrabina dociera do zamku i zauważa, że to to miejsce jest źródłem humanizacji. Pozostaje tylko odkryć, co właściwie jest tego przyczyną. Mim namiętnych zalotów jej własnego męża, udaje jej się do tego dojść dość szybko. I to na tyle fabuły.
   Jak zwykle Carriger serwuje nam mnóstwo smakowitych żartów przyobleczonych we wstążeczkę z ironii. Dialogi nie są jednak tak zabawne, jak w części pierwszej. Momentami miałam wrażenie, że były pisane na siłę.
   Część akcji kręci się też wokół wynalazków. Oprócz parasolki, zdecydowany prym wiedzie eterografor. Jakiś nowy rodzaj telegrafu. Jeśli ktoś, jak ja, nie ma smykałki do mechaniki, nic nie zrozumie z opisu tego urządzenia. Dla mnie ważne było to, że przekazuje wiadomości i, że jest dość istotne dla fabuły (w sumie można by je zastąpić jakimkolwiek innym, bo służy tylko do przekazywania wiadomości). Przyznam, że kładzenie nacisku w powieści na nowinki techniczne czasami mnie denerwuje. Ale jest to urok Protektoratu Parasola. W końcu bohaterka jest zafascynowana nowościami.
   Fabuła jest ciekawa, ale coś za długo się rozkręca. Mogłabym odłożyć przeczytaną w połowie książkę na tydzień i nie odczułabym jej braku. Ale kiedy już dotrzecie do końca, to będziecie pisali maile do Prószyńskiego, żeby przyspieszył druk trzeciej. Zakończenie kompletnie zbije was z tropu. Nie będziecie potrafili zasnąć rozważając różne możliwe jego rozwiązania.
   Nie chcę zdradzać wszystkiego. Będziecie mieli frajdę odkrywając coraz to nowe szczegóły. W Bezzmiennej naprawdę dużo się dzieje. Ale podejrzewam, że będzie to najgorsza część z serii. Mam taką małą teorię, która na razie mi się sprawdza, że drugi tom serii jest zawsze tym najgorszym. W końcu ile można wprowadzać czytelnika w fabułę? Kiedyś trzeba też podać te nudne szczegóły. Ale Bezzmienna zdecydowanie nadrabia zakończeniem. Już się nie mogę doczekać Bezgrzesznej.
  Dla ciekawskich filmik, jak powstawała okładka tomu trzeciego. Zamieszczony również na stronie wydawnictwa Prószyński i S-ka.


piątek, 7 października 2011

Bezduszna Gail Carriger




     
     Tytuł: Bezduszna
     Autor: G. Carriger
     Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
     Seria: Protektorat Parasola tom 1 
     Rok wydania: 2011
     Ilość stron: 320



   Nie ma to jak zaczynać książkę od trzęsienia ziemi. Pierwsza scena Bezdusznej to napad i próba wyssania krwi. Główna bohaterka skutecznie broni się przed tym swoją parasolką i drewnianą szpilką do włosów. Efektem jest leżący na podłodze trup nowonarodzonego wampira, ubrudzona deserem suknia i udawane omdlenie. A potem robi się już tylko ciekawiej.
   Znajdujemy się w XIX wiecznej Anglii, gdzie obecność wilkołaków, wampirów i innych istot nadprzyrodzonych nie jest wcale niezwykła. Opracowano nawet specjalny protokół, aby wszystkie rasy mogły ze sobą koegzystować. Nie wolno gryźć bez pozwolenia, wampiry śpią w dzień, a wilkołaki pozwalają się zamykać w klatkach podczas pełni. Okazuje się jednak, że nie wszyscy owych zasad przestrzegają.
   Panna Alexia Tarabotti jest bezduszną, czyli istotą pozbawioną duszy. Nie przeszkadza jej to w prowadzeniu normalnego życia oficjalnej starej panny. Zna się niemal na wszystkim i nie omieszka się tą wiedzą posługiwać. Według niektórych jest to niezwykle irytująca cecha, która nieraz wpakowała ją w kłopoty.
   W dalszej części akcji omdlała Alexia zostaje brutalnie ocucona przez lorda Maccona czwartego hrabiego Woolsey, niezwykle przystojnego, wiecznie rozchełstanego i często wpadającego we wściekłość przywódcę sfory wilkołaków. Oboje pałają do siebie szczerą niechęcią, ba! mało powiedziane - nie znoszą się. Ale wspólne śledztwo w sprawie napaści na Alexię zmusza ich do coraz częstszego przebywania razem i bliższego poznawania. Kiedy dwa takie temperamenty (pół Włoszka i wilkołak, przypominam) zetrą się, w ostatecznej konfrontacji następuje wybuch… Conall to kwintesencja kobiecych marzeń o ideale. Wysoki, przystojny, wysportowany i troszkę nieokrzesany. Comiesięczne zamienianie w bestię to tylko drobna wadą, nad którą nie warto się zatrzymywać :D. Za to Alexia to obraz samodzielnie myślącej kobiety, która ze swojej głowy robi dobry użytek (z ostrego języka też). Fantastycznie czyta się ich dialogi. A iskry, które między nimi przy tym przelatują o mało nie podpalą wam kartek.
   Ta niesamowita para porywa za sobą czytelnika już od pierwszego dialogu. Właściwie cały styl książki jest napisany zjadliwym językiem okraszonym nutką ironii i kapką cynizmu, do tego autorka dodała litry zabawnych sytuacji, metry żartów językowych i złośliwych wypowiedzi. W efekcie czeka was wybuch histerycznego śmiechu przynajmniej raz na stronę.
   Cały świat wykreowany jest z niesamowitą pieczołowitością. Czytelnik ma wgląd w realia XIX-wiecznego Londynu włączając w to szczegółowo scharakteryzowane życie towarzyskiej śmietanki wraz z ich garderobą. Czeka nas wiele wzmianek o ciuchach, a najwięcej o kapeluszach i parasolkach…
Bezduszna  skupia się głównie na wątku tajemnicy i zagadki, która do końca nie zostanie wyjaśniona w tym tomie (mają być jeszcze dwa). Rosnąca namiętność pary bohaterów jest jedynie wisieneczką na torcie. Ale jaką wisieneczką!
   Do przeczytania jej powinno też was zachęcić umiejscowienie czasowe. Wprawdzie wampiry XIX-wieczne nie są nawet zbliżone do tych z powieści Anne Rice, ale nie przypominają też tych ze Zmierzchu. Gail Carriger zachowuje tu pewien umiar i znalazła zadowalający, przynajmniej mnie, złoty środek. W sumie mogłaby pisać nawet o Edwardzie, a ja zaślepiona łzami śmiechu nawet bym tego nie zauważyła. Miło jednak jest przeczytać o bohaterach, którzy mają i wady i zalety, a nie są chodzącymi ideałami.
   Zdecydowanie jest to książka na miarę autorki „rezydującej w Koloniach z haremem ormiańskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty”. Nie mogę się doczekać Bezzmiennej. Podobno czeka nas jeszcze więcej tajemnicy, śmiechu i zaskakujących rozwiązań.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...