Tytuł: Za milion dolarów
Autor: S.
Mallery
Wydawnictwo: Harlequin-Mira
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 443
Ładna sumka. Też bym chciała. Wystarczy tylko
poślubić Todda Astona III. Może jednak zacznę od początku. Po wielu latach
nieutrzymywania kontaktów ekscentryczna i bogata matka odnajduje swoją córkę,
która z kolei ma trzy dorosłe córki. By polepszyć sytuację materialną wnuczek i
wtrącić się w życie całej swej rodziny, babka proponuje, że zapłaci każdej z
nich (3 wnuczki+matka) po milionie dolarów jeśli któraś z dziewcząt poślubi
Todda Astona III (dalekiego krewnego). Właściwie z Todem i jego kuzynem, o
którym będzie mowa dalej, łączy ich jakieś dziwne pokrewieństwo. Babka jest ich
babką cioteczną, ale nie jest ich biologiczną babką, gdyż jest drugą żoną ich
dziadka. To tak z grubsza. Ogólnie jest to chyba relacja trochę bardziej
skomplikowana.
Wracając do fabuły. Dziewczyny grają w „papier,
kamień, nożyce”, żeby zdecydować, która nieszczęśnica pójdzie na randkę ze
wspomnianym kandydatem. I od tego zaczyna się pierwsze opowiadanie. Dlaczego
pierwsze? Ponieważ książka podzielona jest na trzy części, każda o innej
siostrze.
Randka w
ciemnio opowiada o Julie. Najstarsza z sióstr przegrywa w „papier, kamień,
nożyce” i spotyka się z Toddem a przy tym mile się rozczarowuje. Gość wcale nie
okazuje się nieudacznikiem i nudziarzem, który potrzebuje swatania. Wręcz
przeciwnie. Niezłe z niego ciacho. Randka szybko się rozkręca i jeszcze tej
samej nocy dochodzi do gorącego preludium. Idealnie. Czyżby? Niestety. Zawsze
musi być coś nie tak. Tym „nie tak” jest Todd. A właściwie jego kuzyn – Ryan.
Panowie uznali, że Julie spotykając się na takich warunkach w dodatku z
milionerem jest pazerna. Postanowili dać jej nauczkę. Niestety mylili się co do
jej motywu pójścia na randkę. Za samo spotkanie nie dostałaby pieniędzy. Milion
dolarów otrzyma dopiero, kiedy wyjdzie za Todda.
Nie trzeba pisać co było dalej. Oczywiście Julie
się wściekła i wyrzuciła, Ryana alias Todda ze swojego mieszkania. Reszta
książki byłaby nudna, gdybyśmy mieli czytać tylko o nieudanych próbach
przeprosin z jego strony i szczerej niechęci – z jej. Autorka musiała więc
rzucić jakąś bombę. Oto ona – ciąża. Wpadki się zdarzają. Trudno. Czytelnik
niestety ma sztampowy przykład połączenia skłóconej pary.
Opowiadanie drugie – Cudowne ocalenie – muszę przyznać, że z tych trzech podobało mi się
najbardziej. Czytamy w nim o Willow – zwariowanej i gadatliwej a przy tym
bardzo czułej i wrażliwej wegetariance (steki z grilla i hot-dogi to nie
mięso!). Dziewczyna jedzie do rezydencji Todda, by zrobić mu awanturę za to,
jak potraktował jej siostrę. Niestety nie zastaje pana domu. Drzwi za to
otwiera jej jego ochroniarz (mam słabość do facetów z szerokimi barami) – Kane.
I tak od słowa do słowa kończy się na gonitwie (nie ważne jak wygląda taka
osoba, jeśli grozi twojemu pracodawcy, należy uznać ją za niebezpieczną). W
konsekwencji ucieczki przez trawnik, Willow skręca kostkę, odnajduje rodzącą
kotkę, a Kane ma kłopot (w właściwie dwa) na głowie. Z natury samotnik i
milczek, nie może wyjść z oszołomienia, kiedy Willow rozgaszcza mu się w domu.
Powoli jednak zaczyna panować nad sytuacją. Jasne. Tak nad nią zapanował, że
wylądowali razem w łóżku. Uczuciowa Willow od razu się w nim zakochuje, ale
żeby nie złamać swojego serca ma plan. Stopniowo będzie oswajać Kane’a.
Ostatnia część książki Wbrew rozsądkowi opisuje historię Mariny i właściwego Todda. Siostra
Mariny – Julie znana nam z pierwszego opowiadania, i Ryan pobierają się. Ale również
przed samym ślubem planują służbową podróż do Chin. Przygotowaniami do wesela
muszą więc zając się drużbowie. Ta część jest nawet zabawna. Obserwujemy
perypetie pary nielubiących się osób, które muszą sobie poradzić z natrętną
ekspedientką w sklepie z męskimi garniturami, wtrącającą się we wszystko babcią
i śmietanowym posiłkiem. To ostatnie spowodowało u obojga zatrucie pokarmowe. I
to dlatego Marina musiała przenocować u Todda, a potem przez ponad dobę
dochodzić do siebie. Zgadnijcie jak skończyła się rekonwalescencja? Nom. Geny
to silna rzecz. Po zachowaniu dziewczyn widać, że są siostrami.
Cóż. Co mogę napisać o standardowym romansie
klasycznym? Nie jest do końca oryginalny, chociaż pomysł z pieniędzmi za
małżeństwo się do tego zbliżył. Niestety wyjaśnienie tej całej pieniężnej
otoczki nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Brakowało mi prawdopodobnego
motywu. Rozumiem, że babcia lubi się wtrącać. Rozumiem, że pragnie by jej
ulubieni wnukowie się pożenili. Ale zazwyczaj podsuwa się im kandydatki w trochę
bardziej subtelny sposób. Oferować od razu 5 milionów do podziału? Dla mnie nie
do końca logiczne.
Mimo tego niedociągnięcia czytało mi się szybko i
przyjemnie. Lekka lektura, do tego miejscami zabawna. Nie porywa, ale da się ją
lubić.
Podoba mi się też zabieg autorki lub wydawnictwa z
włączeniem wszystkich opowiadań w jeden tom. Widać, że książka w pełni stanowi
całość kompozycyjną. Jedno opowiadanie jest źródłem drugiego. A ze wszystkich
trzech powstała jedna historia opowiadana z różnych punktów widzenia.
Mallery to kolejna autorka, której książki będę z
pewnością czytać. Nie będę czekać na nie z utęsknieniem, ale to nie wina jej
stylu. Po prostu znudziły mi się już grzeczne romanse. Potrzebuję trochę więcej
dreszczyku.
Dawno nie czytałam romansu, a Twoja recenzja kusi. Perypetie trzech sióstr wydają się interesujące. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzytałam! Podobała mi się ;]
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam stosunkowo niedawno i bardzo mi się podobała ;D Pozdrawiam, Pati
OdpowiedzUsuń