Tytuł: Cień księżyca
Autro: R. Hawthorne
Wydawnictwo: Amber
Seria: Strażnicy nocy tom 4
Seria: Strażnicy nocy tom 4
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 260
To czwarta i ostatnia część Strażników nocy. Nie
sądziłam, że autor może tak coś spieprzyć (wybaczcie), a jednak. Jeśli nie
macie z czego się śmiać, to możecie przeczytać tę książkę. Absurdalność fabuły
was powali.
Pomijając już oczywiście zarzuty stawiane
poprzednim częściom, dodam, że głupszych wyjaśnień na wiele spraw niż w tej
części nie słyszałam nigdy. A mam dwóch młodszych braci, dwie siostrzenice,
uczyłam w podstawówce i mam naprawdę bujną wyobraźnię.
Zaczynamy znowu od prologu, który wyjaśnia już
wszystko. Kto z kim, dlaczego, w jakim celu i jak długo. Po cholerę te prologi?
W Zmierzchu wprowadzały przynajmniej
atmosferę tajemniczości. Czytelnik był zaciekawiony, bo książka zaczynała się
od Hitchkokowskiego trzęsienia ziemi. A tu? Od początku książki już wszystko
wiadomo. Kto z kim będzie i jak do tego dojdzie, w co się przemienia i dlaczego
zdradził. Lipa. Autorka zdecydowanie mogła sobie to darować.
Na początku powieści dowiadujemy się, że wśród
Zmiennokształtnych jest empatka. Hayden od zawsze odczuwa (dosłownie) emocje
innych wilkołaków. Dlatego też woli przebywać wśród Statycznych (niezmiennych,
czyli ludzi). Nawiasem mówiąc, dlaczego autorzy wymyślając jakiś świat, oparty
na naszym, muszą wiecznie wymyślać jakieś dziwne określenia? Nie wystarczy
napisać „człowiek”? Wracając do tematu… Zbliża się jej przemiana, bla, bla,
bla, Daniel jest jej partnerem, bla, bla, bla. Niby wszystko zgodnie ze
schematem, ale… bach! Niespodzianka! Pojawia się Kosiarz. Explain! (fani Nostalgia
Critica wiedzą jakim tonem jest to powiedziane) Jaki Kosiarz? Co to za
cholerstwo? W trzech poprzednich tomach nie było mowy o Kosiarzu, ani nawet o
żadnej księdze legend i tajemnic. Wyskoczył jak Filip z konopi.
Miałam wrażenie, że autorka wpadła na genialny
pomysł spiknięcia bohaterów, ale resztę wymyśliła na poczekaniu nie troszcząc
się o jedność świata przedstawionego, który sama stworzyła. „Dziewczyna będzie
wyczuwała emocje, a facet będzie samotnikiem. Ona nie będzie mogła wyczuć jego
emocji, więc świetnie do siebie pasuję. Ale musi pojawić się zagrożenie, żeby
odkryli swoje uczucie (nie pytajcie o logikę, taki jest schemat romansów). Hmmm…
Pokonali już Bio-Chrom, więc co by tu…. A już wiem! Kosiarz!” - Eeeeeeeee?
Okazuje się, że Kosiarz to stwór z piekła rodem,
który wysysa dusze zmiennokształtnych podczas ich przemiany. Może to robić
tylko podczas pełni. I z jakiegoś powodu teraz poluje na Hayden. Wyjaśnienie,
dlaczego jego postać nie pojawiła się wcześniej (poza tym, że autorka po prostu
wymyśliła go dopiero teraz): tkwił w uśpieniu i coś go przebudziło. Książka nie
wyjaśnia co. Więc po prostu się pojawia.
Przez całą książkę Daniel stara się przekonać
Hayden, że jest jej partnerem. Ale ma pewną tajemnicę. Kiedy ona już go kocha
zdradza jej ją. A ona, by Kosiarz nie mógł go zabić podczas jej przemiany,
zdradza tę tajemnicę wszystkim wokół. Daniel zostaje uwięziony. (Przepraszam za
pogmatwane wyjaśnienia, ale cała książka jest podobnie napisana). Co za głupi
sposób, żeby chronić ukochanego. „Zdradzę twoją tajemnicę, oni cię zamkną i
nikt cię nie skrzywdzi. Co z tego, że już mnie nienawidzisz? I tak pod koniec
książki mi wybaczysz, bo to romans”. Po czym rozpoznać szmirę? Po takim
rozwiązaniu. Rodem z Hollywood. Nieoryginalne, nudne i przewidywalne.
We wszystkich czterech częściach wątki miłosne
kształtowane były sztucznie. Zbyt dużo w nich niepewności dziewczyny.
„Chciałabym, ale chyba jednak nie”. To już zaczynało wkurzać w tomie pierwszym,
a w czwartym moja cierpliwość była na wyczerpaniu.
Ostatnia część była pisana „na siłę”. A pomysł
mógł być taki dobry.
Nawet ze słabego pomysłu dobry autor stworzy
arcydzieło. Ale cóż. Hawthorne to nie jest dobra autorka.
W sumie te książki nie były takie złe. W końcu je
przeczytałam. Ale w tej serii widzę tylko nieudolne naśladowanie Mayer.
Jak ktoś jest chory i nie ma nastroju na myślenie,
to zdecydowanie może poczytać Strażników nocy. Gwarantuję, że ta seria nic nie
wniesie do waszego życia. A jeśli jej nie przeczytacie, to też niewiele
stracicie.
Mam dylemat! Jak znajdę trochę wolnego czasu to może, zaznaczam, że może, się za nie zabiorę. Ale jeszcze nie wiem :)
OdpowiedzUsuńCo do Władców podziemia to jak na razie jestem po 1 i 4 części :)
Czytałam pierwszą część tej serii i - delikatnie mówiąc - arcydziełem nazwać jej nie można. Była mocno przeciętną, paranormalną historią którą jednak przeczytałam z przyjemnością i zaraz potem o niej zapomniałam. Nie ciągnie mnie w ogóle do kolejnych tomów.
OdpowiedzUsuńMi się natomiast książka podobała. Wciągnęła mnie. Być może, lubię książki nieprzesadzone i dlatego między innymi spodobała mi się. Przyjemna. ;)
OdpowiedzUsuń