poniedziałek, 28 listopada 2011

Narzeczona Diabła Stephenie Laurens

 

Tytuł: Narzeczona Diabła
Autor: S. Laurens
Wydawnictwo: bis
Seria: Klub Cynsterów
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 572



   Pora cofnąć się trochę w czasie i poznać Anglię w okresie regencji (tu 1818 rok). Honoria jest guwernantką. Ale nie taką zwykłą. Zajmuje się wyłącznie pannami, którym został tylko rok do debiutu w towarzystwie. Przygotowuje je tak, żeby nie przyniosły wstydu rodzinie, czyli wyszły dobrze za mąż. Jeszcze nigdy nie zawiodła.
   To zlecenie miało być takie jak każde. A nawet łatwiejsze, gdyż jej podopieczna jest już prawie zaręczona z samym księciem. Tylko nikt nie chce jej powiedzieć jak ten książę się nazywa. Nie zapytała lady Claypole, ponieważ przy pracodawcach nie chciała wyjść na źle poinformowaną. Uznała, że przecież szybko się tego dowie dyskretnie rozmawiając z mieszkańcami miasteczka. Niestety. Wszyscy doskonale wiedzą kto jest księciem, więc w rozmowie nie mówią o nim po nazwisku.
   Zirytowana brakiem postępów Honoria wyjeżdża z domu pastora. Postanowiła skrócić sobie drogę ścieżką przez las. Niespodziewanie na środku drogi znajduje nieprzytomnego mężczyznę. Ktoś go postrzelił. Dziewczyna nie wpada w panikę, co bardzo jej się chwali. Próbuje zatamować krwawienie, ale krwotok jest za silny. Na szczęście tą samą ścieżką nadjechał konno bardzo przystojny dżentelmen. Ponieważ zbliżała się burza, a ranny młodzieniec ledwo dyszał postanowili przenieść go do leżącej w pobliżu chaty gajowego. Ofiarą okazał się kuzyn przybyłego dżentelmena. A kula trafiła go w arterię serca. Nic nie dało się zrobić. Zaś Honoria i dżentelmen musieli spędzić tę noc w chacie obok zwłok młodego człowieka.
   Nad ranem znalazła ich ekipa poszukiwawcza (nieobecnośc Honorii zmartwiła jej pracodawców). I jak to w tamtym okresie bywało, od razu uznano dziewczynę za skompromitowaną. I tu wkroczył nieznany dżentelmen. A właściwie Sylvester Sebastian Cynster, szósty książę St. Ives, ale przyjaciele i rodzina nazywają go po prostu Diabeł Cynster. Diabeł zachował się honorowo i oznajmił Honorii, że się z nią ożeni. W sumie zdecydował o tym jeszcze przed tym, nim ją skompromitował. Przykład miłości od pierwszego wejrzenia.
   Uparta Honoria nie chce jednak dać się przywiązać i ograniczać jakiemuś tam księciu. Chce podróżować po Afryce. Połowę książki stanowią zatem sceny poszukiwania zabójcy Tolly’ego i przekonywanie Honorii do małżeństwa. Niektóre są gorące.
   A następna część opisuje ich małżeńskie pożycie i poszukiwanie zabójcy, który w międzyczasie stał się też zamachowcem na życie księcia i jego żony. Autorka zapewniła czytelnikowi przednią rozrywkę. Z jednej strony historia miłości dwóch uparciuchów, z drugiej dobry kryminał. A najlepsze jest to, że ten tom to tylko pierwszy z trzynastu opowiadających historię rodu Cynsterów. A właściwie mężczyzn, którzy należą do szlachetnego Klubu Cynsterów.
   Wszystkich męskich członków tej rodziny można nazwać bez przesady apodyktycznymi i aroganckimi. A Diabeł jest z nich najgorszy. Nic dziwnego, że tak mi się te książki podobają. Odezwał się mój instynkt pierwotny. Czasami chciałabym, żeby facet złapał mnie za włosy i pociągnął do jaskini. A Diabeł nie musi w tym celu nawet używać siły. Jest mistrzem manipulacji. Ale kocha swoją żonę. Nawet jeśli jej tego nie powiedział.
   Przy okazji podczas wgłębiania się w zakamarki śledztwa poznajemy lepiej obyczaje tamtego okresu. Ubiór, życie codzienne i etykietę. Czasami wpadnie i kawałeczek historii kraju. Chyba nie ma przyjemniejszej formy poznawania historycznych szczegółów. W sumie jest jeden. Cofnąć się w czasie i zobaczyć wszystko na własne oczy. Chociaż Laurens opisuje rzeczywistość w taki sposób, jakby uczestniczyło się w życiu jej powieściowych bohaterów.
   Arogancja Cynsterów jest też powodem wielu prześmiesznych sytuacji opisanych w książce. Szczególnie, kiedy niewzruszona Honoria przyłapała ich na zakładaniu się, kiedy zostało poczęte małe książątko. Biedacy musieli całą wygraną przeznaczyć na nowy dach plebani i jeszcze być obecni na jego poświęceniu. Już chyba nigdy nie odważą się otwarcie jej przeciwstawić. Na szczęście wszyscy są jeszcze kawalerami i nikt inny nie może nimi rządzić. Do czasu…
   Naprawdę dobrze czyta się to ogromne tomiszcze. Nie sądziłam, że tak długo rozwijana miłosna historia może być ciekawa, ale na szczęście się myliłam. Widać można pisać o rozkwitającym uczuciu bardzo dużo nie uciekając się do utartych frazesów i używając coraz to nowych epitetów. Przy Cynsterach nie można się nudzić.

piątek, 25 listopada 2011

Dziedziczka cieni Anne Bishop



 
Tytuł: Dziedziczka cieni
Autor: A. Bishop
Wydawnictwo: Initium
Seria: Czarne Kamienie tom 2
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 432

 

   Uprzedzę od razu, że jeśli ktoś nie czytał Córki krwawych niech nawet nie zabiera się za Dziedziczkę cieni. Cała trylogia jest pomyślana jako całość, więc bez części pierwszej nic nie zrozumiecie z drugiej. Oczywiście pojawiają się wyjaśnienia, co do niektórych wątków z poprzedniego tomu, jednak bez tomu pierwszego nie załapiecie w drugim większości prawidłowości kreowanego w Czarnych kamieniach świata. Tę recenzję możecie przeczytać, chociaż zdradza ona większość tajemnic, które musieliście zgłębić w pierwszym tomie. Tak więc szlachetnie uprzedzam, że lepiej sięgnąć najpierw po Córkę krwawych. Jeśli nie jesteście pewni, czy powinniście przeczytać serię Bishop zapraszam do pierwszej mojej recenzji Krwawych.
   Drugi tom trylogii Czarnych Kamieni podzielony jest na pięć części. Pierwsza opowiada o tym, co działo się krótko po wydarzeniach przy ołtarzu. Saetan otrzymuje prawa rodzicielskie do Jaenelle. Aby chronić jej znękane ciało i dać czas jej umysłowi by się „złożył” Władca Piekła postanawia przekonać wszystkich, poza nieliczną grupą zaufanych przyjaciół, o śmierci dziewczynki. Wrogowie stają się mniej niebezpieczni, kiedy zostają przekonani, że Jaenelle nie żyje. Że Czarownica nie stanowi już zagrożenia.
   Niestety Saetan musiał oszukać też sprzymierzeńców. Najbardziej przekonującym sposobem zmylenia wroga jest zmylenie przyjaciela. Tylko, że im w końcu wyjaśnia się sytuację.
   Najgorsze jest jednak to, że nie wszyscy otrzymali stosowne sprostowanie. Lucivarowi pokazano zakrwawione prześcieradło i powiedziano, że to Daemon Sadi zabił Jaenelle. Mężczyzna nie chciał wierzyć, ale dowody mówiły same za siebie. Sam Daemon nie mógł się bronić. Ratując Czarownicę rozbił swój umysł, który teraz jest bardzo kruchy i podatny na zranienia. Nie pamięta co się wydarzyło przy Ołtarzu Cassandry. Dlatego popada w ostateczne szaleństwo słysząc oskarżenia własnego brata. Od czasu do czasu, kiedy uda jej się na niego trafić, Daemonem opiekuje się Surreal.
   Akcja kolejnej części ma miejsce trzy lata później. Wielu przyjaciół, którzy nie mieszkają w Terreille, nie miało pojęcia co się stało z Jaenelle, dlatego też zaczęli się wkurzać, że ich nie odwiedza. Zaczynają się domagać jej obecności. Najbardziej bezczelna jest Karla, przyszła królowa Glaci. Ssący krew nieboszczyku, to według niej uprzejme sformułowanie. Dziewczyna ma bardzo ostry język. Jest jedną z moich ulubionych bohaterek. Fantastycznie została wykreowana.
   W końcu Jaenelle powraca do świata. Teraz zaczyna się trudny okres przystosowawczy. Do nowego ciała (była w śpiączce) i do nowej sytuacji. Nie idzie jej to łatwo, ale pomagają jej przyjaciele i rodzina. Okazuje się też, że nie wszyscy jej przyjaciele to ludzie. Wreszcie czytelnik dowiaduje się, co robiła Jaenelle w innych krainach. Autorka jeszcze bardziej rozszerza nasza wiedzę o tym niezwykłym świecie. Okazuje się, że istnieją Centaury, Jednorożce, Satyrowie,  Tigrelanie, chochliki a także zwierzęta obdarzone darem Fachu, tzw. Krewniacy. I cała ta menażeria zwaliła się biednemu Saetanowi na głowę. Nic dziwnego, że Sabat nabrał wprawy w przygotowywaniu toników uspokajających.
   W kolejnej części pojawia się mój ukochany bohater – arogancki Lucivar. Został skazany na pracę w kopalniach soli, co dla Eyreńczyka (ludzi obdarzonych skrzydłami) równa się powolnej śmierci ze świadomością, że pierwsze odpadną skrzydła - ich największa duma. Uznał, że nie ma już po co żyć. Jego wymarzona królowa nie żyje, więc też chce ze sobą skończyć. Postanawia uciec i zabić przy tym jak najwięcej wrogów. Na szczęście ledwie żywy trafia do Kaeleer, gdzie życie ratuje mu Jaenelle.
   Dalej czytamy już o dorastaniu dziewczyny. O jej przygodach z przyjaciółmi. Problemach w królestwie. Niestety wrogowie nadal sprawiają problemy. Czeka nas dynamiczny opis bitwy z Jinkami, historia podstępnego zaciągnięcia Jaenelle do ołtarza i walka z Ciemną Radą, która chce zagarnąć terytoria Krewniaków i w tym celu ich morduje.
   Wszystko przeplatane jest przeskokami do Terreille, gdzie obserwujemy miotanie się pełnych złości Dorothei i Hekatah, a także zaglądamy do pogrążonego w szaleństwie Daemona.
    W tym tomie wreszcie mamy do czynienia z dorosłą kobietą, która nie uniknie swojego przeznaczenia. Coraz bliższy jest czas, kiedy będzie musiała pogodzić się ze swoim losem, przypomnieć sobie, co wydarzyło się przy Ołtarzu i wreszcie objąć władzę. A kiedy ten dzień nadejdzie, jak to świetnie napisano na odwrocie okładki: „tego dnia mroczne Królestwa dowiedzą się, co to znaczy być rządzonym przez Czarownicę”.
   Ogólnie uwielbiam Krwawych, więc mogę was tylko zachęcić do przeczytania nie tylko tego tomu, ale całej serii. Uważam też, że ta część jest dużo lepsza od poprzedniej. Pewnie dlatego, że bohaterka jest starsza, że pojawia się dużo więcej Lucivara i mnóstwo nowych bohaterów.
   Jeszcze bardziej szczegółowo poznajemy świat stworzony przez Bishop. Coraz bardziej zgłębiamy rządzące nim prawa. Wreszcie czytamy też o czymś bardziej pozytywnym. A jest to bardzo potrzebne wziąwszy pod uwagę zakończenie pierwszego tomu.
   W poprzedniej recenzji pisałam już, że bardzo podoba mi się świat przedstawiony stworzony przez autorkę (teraz też to co chwilę powtarzałam). Mężczyźni, którzy służą i opiekują się kobietami. Wszędzie dookoła magia przeplata się z naszą współczesną technologią. Jest prysznic, lodówka, ale co ciekawe nie ma komputerów, telefonów i telewizorów. W sumie czarownicom te ostatnie nie są tak bardzo potrzebne. Chociaż i tak uważam umieszczenie w tym świecie, tylko niektórych zdobyczy współczesności za ciekawy zabieg. Podobnie autorka zrobiła łącząc zasady zachowań społecznych. Współczesny feminizm i szowinizm w jednym. Takie połączenie średniowiecza i XX wieku. Intrygujące. A najlepsze jest to, że Bishop udało się to wszystko umiejętnie połączyć i stworzyć atrakcyjną rzeczywistość. Jak ja bym chciała tam żyć.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Za milion dolarów Susan Mallery




Tytuł: Za milion dolarów
Autor: S. Mallery 
Wydawnictwo: Harlequin-Mira
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 443


 
   Ładna sumka. Też bym chciała. Wystarczy tylko poślubić Todda Astona III. Może jednak zacznę od początku. Po wielu latach nieutrzymywania kontaktów ekscentryczna i bogata matka odnajduje swoją córkę, która z kolei ma trzy dorosłe córki. By polepszyć sytuację materialną wnuczek i wtrącić się w życie całej swej rodziny, babka proponuje, że zapłaci każdej z nich (3 wnuczki+matka) po milionie dolarów jeśli któraś z dziewcząt poślubi Todda Astona III (dalekiego krewnego). Właściwie z Todem i jego kuzynem, o którym będzie mowa dalej, łączy ich jakieś dziwne pokrewieństwo. Babka jest ich babką cioteczną, ale nie jest ich biologiczną babką, gdyż jest drugą żoną ich dziadka. To tak z grubsza. Ogólnie jest to chyba relacja trochę bardziej skomplikowana.
   Wracając do fabuły. Dziewczyny grają w „papier, kamień, nożyce”, żeby zdecydować, która nieszczęśnica pójdzie na randkę ze wspomnianym kandydatem. I od tego zaczyna się pierwsze opowiadanie. Dlaczego pierwsze? Ponieważ książka podzielona jest na trzy części, każda o innej siostrze.
   Randka w ciemnio opowiada o Julie. Najstarsza z sióstr przegrywa w „papier, kamień, nożyce” i spotyka się z Toddem a przy tym mile się rozczarowuje. Gość wcale nie okazuje się nieudacznikiem i nudziarzem, który potrzebuje swatania. Wręcz przeciwnie. Niezłe z niego ciacho. Randka szybko się rozkręca i jeszcze tej samej nocy dochodzi do gorącego preludium. Idealnie. Czyżby? Niestety. Zawsze musi być coś nie tak. Tym „nie tak” jest Todd. A właściwie jego kuzyn – Ryan. Panowie uznali, że Julie spotykając się na takich warunkach w dodatku z milionerem jest pazerna. Postanowili dać jej nauczkę. Niestety mylili się co do jej motywu pójścia na randkę. Za samo spotkanie nie dostałaby pieniędzy. Milion dolarów otrzyma dopiero, kiedy wyjdzie za Todda.
   Nie trzeba pisać co było dalej. Oczywiście Julie się wściekła i wyrzuciła, Ryana alias Todda ze swojego mieszkania. Reszta książki byłaby nudna, gdybyśmy mieli czytać tylko o nieudanych próbach przeprosin z jego strony i szczerej niechęci – z jej. Autorka musiała więc rzucić jakąś bombę. Oto ona – ciąża. Wpadki się zdarzają. Trudno. Czytelnik niestety ma sztampowy przykład połączenia skłóconej pary.
   Opowiadanie drugie – Cudowne ocalenie – muszę przyznać, że z tych trzech podobało mi się najbardziej. Czytamy w nim o Willow – zwariowanej i gadatliwej a przy tym bardzo czułej i wrażliwej wegetariance (steki z grilla i hot-dogi to nie mięso!). Dziewczyna jedzie do rezydencji Todda, by zrobić mu awanturę za to, jak potraktował jej siostrę. Niestety nie zastaje pana domu. Drzwi za to otwiera jej jego ochroniarz (mam słabość do facetów z szerokimi barami) – Kane. I tak od słowa do słowa kończy się na gonitwie (nie ważne jak wygląda taka osoba, jeśli grozi twojemu pracodawcy, należy uznać ją za niebezpieczną). W konsekwencji ucieczki przez trawnik, Willow skręca kostkę, odnajduje rodzącą kotkę, a Kane ma kłopot (w właściwie dwa) na głowie. Z natury samotnik i milczek, nie może wyjść z oszołomienia, kiedy Willow rozgaszcza mu się w domu. Powoli jednak zaczyna panować nad sytuacją. Jasne. Tak nad nią zapanował, że wylądowali razem w łóżku. Uczuciowa Willow od razu się w nim zakochuje, ale żeby nie złamać swojego serca ma plan. Stopniowo będzie oswajać Kane’a.
    Ostatnia część książki Wbrew rozsądkowi opisuje historię Mariny i właściwego Todda. Siostra Mariny – Julie znana nam z pierwszego opowiadania, i Ryan pobierają się. Ale również przed samym ślubem planują służbową podróż do Chin. Przygotowaniami do wesela muszą więc zając się drużbowie. Ta część jest nawet zabawna. Obserwujemy perypetie pary nielubiących się osób, które muszą sobie poradzić z natrętną ekspedientką w sklepie z męskimi garniturami, wtrącającą się we wszystko babcią i śmietanowym posiłkiem. To ostatnie spowodowało u obojga zatrucie pokarmowe. I to dlatego Marina musiała przenocować u Todda, a potem przez ponad dobę dochodzić do siebie. Zgadnijcie jak skończyła się rekonwalescencja? Nom. Geny to silna rzecz. Po zachowaniu dziewczyn widać, że są siostrami.
    Cóż. Co mogę napisać o standardowym romansie klasycznym? Nie jest do końca oryginalny, chociaż pomysł z pieniędzmi za małżeństwo się do tego zbliżył. Niestety wyjaśnienie tej całej pieniężnej otoczki nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Brakowało mi prawdopodobnego motywu. Rozumiem, że babcia lubi się wtrącać. Rozumiem, że pragnie by jej ulubieni wnukowie się pożenili. Ale zazwyczaj podsuwa się im kandydatki w trochę bardziej subtelny sposób. Oferować od razu 5 milionów do podziału? Dla mnie nie do końca logiczne.
   Mimo tego niedociągnięcia czytało mi się szybko i przyjemnie. Lekka lektura, do tego miejscami zabawna. Nie porywa, ale da się ją lubić.
   Podoba mi się też zabieg autorki lub wydawnictwa z włączeniem wszystkich opowiadań w jeden tom. Widać, że książka w pełni stanowi całość kompozycyjną. Jedno opowiadanie jest źródłem drugiego. A ze wszystkich trzech powstała jedna historia opowiadana z różnych punktów widzenia. 
   Mallery to kolejna autorka, której książki będę z pewnością czytać. Nie będę czekać na nie z utęsknieniem, ale to nie wina jej stylu. Po prostu znudziły mi się już grzeczne romanse. Potrzebuję trochę więcej dreszczyku.

piątek, 18 listopada 2011

Portret w bieli Nora Roberts

 

Tytuł: Portret w bieli
Autor: N. Roberts
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Kwartet weselny tom 1
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 344



   Oto pierwszy tom cyklu Kwartet weselny. Która z nas nie planowała swojego wymarzonego ślubu? Bo, że niektóre się w niego nie bawiły jestem skłonna uwierzyć. Ale planowanie? Ilu gości, jaki wystrój, jakie jedzenie, no i oczywiście obmyślanie wyglądu i charakteru przyszłego małżonka. Każda to robiła, a niektóre robią to nawet  teraz. Nora Roberts postanowiła wykorzystać te naszą dziewczyńską cechę i stworzyła serię czterech książek.
   Cztery przyjaciółki postanowiły marzenia przerodzić w przyjemną pracę i założyły agencję organizującą śluby i wesela „Przysięgi”. Każda z nich zajmuje się swoim „konikiem”. Mac jest fotografem, Emma – florystyką, Laurel – cukiernikiem, a Parker – organizatorem.
   Wszystkie ceremonie odbywają się w ogromnej posiadłości rodziców Parker, a właściwie teraz (po ich śmierci w wypadku) posiadłości Parker i jej brata, Delaney’a.
   Akcja rozpoczyna się w pierwszy dzień Nowego Roku, kiedy to wszystkie cztery przygotowują się do kolejnego wesela. Śledzimy ją z punktu widzenia Mac, która narzeka na pracowitego Sylwestra.  Przyjemnie się czyta o ich codziennej pracy w tak miłych okolicznościach. Z ciekawością wchodziłam w świat organizatorów wesel. Można dowiedzieć się tylu fascynujących rzeczy. Roberts opisuje dobre i złe chwile bohaterek. Śmieszne sytuacje z dziewczynkami sypiącymi kwiatki i przerażające starcia między macochą panny młodej a matką panny młodej, a także inne tego typu problemy. A nasze bohaterki muszą sobie z nimi radzić na różne sposoby.
    Jednak cała uwaga czytelnika skierowana jest na wątek miłosny. W tomie pierwszym dotyczy on Mac i niezdarnego nauczyciela, Cartera. Ich spotkanie było niezwykle ciekawe. Ptak uderzył w okno domu Mac, ona rozlała colę na bluzkę, w skutek czego ją zdjęła. Wtedy zadzwonił telefon. Po skończonej rozmowie odwróciła się i zobaczyła zszokowanego mężczyznę na środku swojej kuchni. Zdołał tylko wymamrotać: „o mój Boże”. Facet odwrócił się szybko i wyrżnął głową we framugę drzwi. To go zbiło z nóg. A może to widok jej biustu, gdyż Mac nadal była w samym staniku.
   Drugie spotkanie mogłoby postawić Mac w niekorzystnym świetle. Ale dlaczego kobieta nie może upić się, kiedy dopada ją depresja wywołana przez wiecznie narzekającą i egoistyczną matkę? Carter uznał, że kobieta może upić się z takiego powodu i nawet się nie zgorszył. Za to zachował się przecudownie i zabrał Mac na spacer, żeby rozjaśniło jej się w głowie. Potem nastąpił rozgrzewający, a raczej rozpalający pocałunek.  I tak rozpoczął się romans.
   Carter jest słodki. Żadna z niego zakompleksiona ofiara losu, ani apodyktyczny jaskiniowiec. Jest czymś po środku ze skierowaniem w stronę niezdarności. Nie jest bogaty, ale jest niezwykle miły. Spokojny, ale nie da sobą pomiatać. Intelektualista o łagodnym uroku. Słodki to najlepsze określenie. Każda chciałaby zaopiekować się takim milusim niezdarą. Tworząc jego postać autorka przełamała stereotyp męskiego bohatera powieści o miłości. Wreszcie spotykamy normalnego faceta, który ma pewne wady i problemy z koordynacją. Ale i tak jest świetny.
   Mac jest jego całkowitym przeciwieństwem. Najlepsze opisujące ją słowo to chaos. Wieczny wir energii, który niczego nie zostawia na miejscu. Ale jest za to piekielnie dobrym fotogramem. Ma świetne wyczucie artyzmu, dzięki czemu jej zdjęcia oddają nie tylko zdarzenia, ale też magię chwili. Trochę przypomina mi mnie. Też ma cięty język i nie lubi owijać w bawełnę. Dlatego jest mi najbliższa ze wszystkich czterech bohaterek. Tę część serii lubię, więc najbardziej.
   Kto by pomyślał, że tych dwoje może być ze sobą? Jak widać prawda jest w powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają.
   Jak większość powieści Roberts, ta również jest świetnie napisana. Uwielbiam jej lekki styl. Doskonale potrafi oddać codzienności życia, romantyzm chwili i złośliwość losu. Czytając Portret w bieli można wczuć się w rolę każdego bohatera. Piszę każdego, bo autorka nie charakteryzuje powierzchownie żadnego z nich. Oczywiście z racji fabuły więcej miejsca  poświęciła głównym bohaterom, jednak i pozostali zostali dobrze opisani.
   Miło czasami poczytać o cukierkowym romansie. Jak zwykle i w tej książce nie obyło się bez chwilowego załamania ich miłości. Jednak wiadomo, że skończy się on dobrze. Choć na tego rodzaju książki trzeba mieć nastrój. Niektórych może znudzić wyłącznie wątek miłosny. Chociaż myślę, że zwolennicy powieści obyczajowych byliby zadowoleni. Normalne życie z czymś miłym na dokładkę. Szkoda, że rzeczywistość nie jest taka różowa.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...